17 kwietnia 2009

Tajemnicze zakatki Niebianskich Tarasow 天台山 - Gory Dziewieciu Szczytow 九遮山


Zanim wzialem sie za opisanie poprzedniego pobytu w Gorach Tiantai, znow tam pojechalismy, i jak wczesniej, miejsce obdarowalo nas nowymi wrazeniami, jakich sie nie spodziewalismy.

Jadac tam, wiedzielismy, gdzie skierujemy nasze kroki - w Gory Dziewieciu Szczytow 九遮山. Bylismy tam ostatnim razem, i miejsce nas calkowicie zauroczylo. Zadnych turystow, zadnych prawie pojazdow, tonace w mglach gory o fantastycznych ksztaltach, krystalicznie czyste strumienie, rozrzucone swiatynie taoistyczne i buddyjskie.

Zdjecie: Gory o dziwnych ksztaltach, tarasy owocowe, gaje bambusowe, brak ludzi, stanowia o pieknie Jiu Zhe Shan:


Gory nazywaja sie Gorami Dziewiec Szczytow - to moje dosc wolne tlumaczenie nazwy Jiu Zhe Shan, ktora literalnie oznacza Gory Dziewieciu Przeslon. Jest to wlasciwie dolina, ktorej srodkiem wije sie Strumien Herbacianych Wzgorz 茶山溪. Strumien zakreca dziewiec razy omijajac stojace mu na drodze gory. Przerzucone sa przez niego mosty, a w samej dolinie leza starozytne wioski. W centrum kazdej wioski rosna wielkie, liczace ponad 1000 lat drzewa, ludzie sa zyczliwi i goscinni. Na dnie doliny, po obu stronach rzeki, znajduja sie pola herbaciane i sady owocowe, czesc gor porosnieta jest gajami bambusowymi. Krajobraz naprawde jak z bajki.

Zdjecie - Z okazji chinskiego Swieta Zmarlych - Czystosci i Jasnosci Qing Ming Jie 清明节 - lokalni mieszkancy jedza nadziewane pierogi w zielonym ciescie 青饺 - slowo "Czystosc" 清 i "Zielony" 青 wymawia sie tak samo:


W pierwszy dzien pobytu wstalismy wczesnie, szalona taksowkarka swym zaniedbanym rumakiem z piskiem opon zawiozla nas na dworzec autobusowy w Tiantai, i po chwili znalezlismy sie w busiku do Jietou 街头镇. Kierowca mial ciezka noge do gazu i udalo nam sie zdazyc na autobus o 11:00 jadacy z miasteczka dalej w gory. Autobus byl pelny, stalismy, jechal jednak dosc szybko i w 20 minut i za 7 yuanow w sumie dojechalismy do petli, ktora znajduje sie w wiosce Mingtang 明堂. Autobusem jechalo sporo starych znajomych - m.in. mniszka Jingcheng z Jasnego Klifu (ktory jest po drodze), i jedna z kobiet tam mieszkajacych. Poznaly nas, chcialy ustapic Malej M miejsce, ale ta szczypala sie i wolala jechac na stojaco. Ja w niedzyczasie zasiegalem jezyka od wspolpasazerow. Wszyscy byli zgodni, ze najbardziej dzikim miejscem w okolicy jest wioska Xueshang 雪上, lezaca w wysokich gorach, trudno dostepna i obecnie nie zamieszkana. Ponoc by dotrzec do niej trzeba isc nad glebokimi przepasciami waska, stroma sciezka, na ktorej czesto wyleguja sie weze. Slyszac to wszystko swiecily nam sie oczy z zainteresowania, choc zdawalismy sobie sprawe, ze taka wyprawe w dzikie, niedostepne tereny trzeba bedzie zostawic na kiedy indziej.

Po wyjsciu z autobusu poszlismy dalej droga, NB bardzo porzadna asfaltowka. Bylismy wsrod gor, po obu stronach drogi przyciagaly oczy swieza wiosenna zielenia tarasy z sadami i zagajnikami bambusowymi.

Zdjecie: W drobnym, cieplym wiosennym deszczu krajobraz Jiu Zhe Shan prezentowal sie bajkowo:

Jeden taki zagajnik przyciagnal nasza uwage, jako ze roslo tam mnostwo olbrzymich pedow bambusowych.

Zdjecie: Po obu stronach strumienia rosna geste gaje bambusowe:


Przyznam szczerze, ze takie pedy widzialem wczesniej tylko na rynku warzywnym, nigdy w naturze. Zeszlismy z Mala M, zeby porobic zdjecia, a ja postanowilem kopniakiem sprawdzic wytrzymalosc pedu. Ku naszemu zdziwieniu zlamal sie jak zapalka, wiec "wykopalem" jeszcze jego sasiada. Duza M dala mi worek foliowy, zapakowalismy zdobycz do plecaka, bedzie na kolacje. Postanowilismy, ze damy pedy do ugotowania szefowej w naszej ulubionej knajpie, jeden dla nas, a drugi dla niej w ramach zaplaty za fatyge...

Zdjecie: W bambusowym gaju rosly olbrzymie pedy bambusow, przysmak mieszkancow Kraju Srodka:

Szlismy dalej, siapil drobny, cieply deszczyk, szczyty gor ginely we mgle, ptaki szalaly, kwitly drzewa i krzewy, a swieza zielen niemal razila w oczy. Robilem zdjecia, ale wygladaja dosc nienaturalnie, tak, jakby kolory byly podkecone. Spacer asfaltowka, choc wygodny, wkrotce nam sie znudzil. Mieszkajac w miescie probujemy zawsze uciec od cywilizacji, wiec nie zastanawiajac sie dlugo zrobilismy skok w bok od drogi, przeszlismy po kamieniach przez rwacy strumien i dalej wzdluz jego brzegu. Szlismy, szlismy, zachwycajac sie otaczajaca przyroda i krajobrazem. Wiadomo, miastowi... W koncu sciezka zwezyla sie i stopniowo zaniknela, zrobilo sie dosc slisko i trzeba bylo zaczac myslec o powrocie na druga strone strumienia, blizej drogi. Mala M uwielbia babrac w wodzie, a ostatnio w podobnej sytuacji budowaly z Duza M most, wiec ochoczo zabrala sie do wrzucania kamieni do wody i budowania przeprawy. Duza M jej pomagala, bo ten most byl rzeczywiscie potrzebny, jako ze nie chcialo nam sie wracac do wczesniejszej przeprawy. Ja poszedlem do przodu szukac jakiejs alternatywy, w koncu znalazlem wezsze miejsce, wrzucilem kilka wiekszych kamlotow i jakos sucha noga przeszedlem przez strumien.

Zdjecie: Ja w tym miescie przeszedlem na druga strone strumienia, podczas gdy dziewczyny dalej budowaly swoj most:

Poszedlem jego druga strona z powrotem do dziewczyn, ktore juz konczyly swoja budowle. Duza M wlasnie podnosila jakis duzy kamien, gdy nagle opuscila go ze strachem. Pod glazem lezala zwinieta w klebek jaszczurka z niebieskim ogonem. Zwierze nieszkodliwe, ale biorac pod uwage, ze w gorach mozna napotkac jadowite weze (w tym takze kobry) zabawa z podnoszeniem kamieni do najbezpieczniejszych nie nalezy. Na szczescie wczesna wiosna zwierzeta sa jeszcze ospale, wiec zlapalismy jaszczura i po krotkiej sesji zdjeciowej wypuscilismy na wolnosc.

Zdjecie: Jaszczurka zwinieta w klebek smacznie spala pod kamieniem, ktory Duza M odsunela, zeby zbudowac mostek przez strumien:


Pomoglem dziewczynowm, ktore przeszly na moja strone strumienia. Mala M byla zachwycona, bo nabawila sie w wodzie i zebrala mnostwo kamykow do butelki. Wrocilismy jednak do drogi, i nagle uslyszelismy szum wody. Niewielka sciezka weszlismy w znajdujacy sie po lewej stronie drogi gaj bambusowy, za ktorym z olbrzymiej skalnej sciany spadal z halasem wodospad.

Zdjecie: Wodospad kolo bambusowego gaju:


Droga wkrotce nieoczekiwanie skonczyla sie... Poszlismy za instynktem dalej, wchodzac w kolejna, waska doline, na dnie ktorej plynal strumien. Minelismy kamienny domek polozony obok niewielkiej grupy mogil (Chinczycy tradycyjnie chowaja zmarlych na rodzinnych cmentarzyskach lub w miejscu korzystnym geomantycznie, na posiadlosci zmarlego) znajdujacych sie na stoku.

Zdjecie: Kamienny domek obok malego cmentarza:


Szlismy dalej, okolica robila sie corac bardziej dzika, nie widac bylo zadnych sladow czlowieka, no moze z wyjatkiem czegos, co wygladalo na koleiny po czolgu... Zrobilo sie bardzo cieplo, dolina miala specyficzny mikroklimat, okoliczne gory nie dopuszczaly wiatru, do tego wilgoc sprawiala, ze czulismy sie jak w saunie.

Zdjecie: Dzika dolina, ciepla i wilgotna:

Szlismy wolno, bez celu, odurzeni natura. Kiedys Duza M bardzo narzekala na nasze zycie w Chinach mowiac, ze w kraju mozna wyjechac na zielona trawke, na lono natury, a w Chinach trudno takie miejsca znalezc, bo wszedzie sa smieci albo smarki. Te ostatnie pobyty jednak zmienily jej negatywne podejscie, a ten spacer byl momentem przelomowym.

Zdjecie: Pomiedzy kamieniami w dolinie chodzily wielkie pajaki:


Pozniej strumien, wzdluz ktorego szlismy gdzies zniknal, weszlismy w szeroka doline pokryta glazami, z lezacymi w nieladzie pniami i szczatkami drzew. Miejsce bylo dosc dziwne, zadnej sciezki, zadnego przejscia.

Zdjecie: Szeroka dolina...


Czas plynal nieublaganie, zawrocilismy wiec, po drodze zaskoczeni - zauwazylismy ul pieczolowicie schowany pod wielkim glazem. Wyobraznia dzialala na pelnych obrotach, Duza M mowila o jakiejs bazie wojskowej, ja widzialem gnane batami tabuny wiezniow z pobliskiego obozu pracy, ktorzy w pocie czola przesuwaja watlymi rekami wielkie kamienie...

Zdjecie: Ul stojacy pod oslona wielkiego glazu - ciekawe, kto go tak troskliwie umiescil?

Widzac ul pomyslelismy o pustelniku, mieszkajacym gdzies wysoko w gorach, ktory hodowal tu pszczoly. Skojarzenie stad, ze w Gorach Wudang spotkalem kiedys taoistycznego mistrza Jia 贾爷, ktory mieszkal i medytowal w jaskini - i hodowal pszczoly...

Dotarlismy w koncu do asfaltowki, i tam natknelismy sie na malego, moze 10 letniego chlopca, ktory z tornistrem szedl w przeciwnym kierunku, ku gorom i dziczy.

Zdjecie: Niedaleko konca asfaltowki znajduje sie mala taoistyczna kapliczka:


Zapytalismy go, gdzie idzie, a on, ze do domu, do wioski Xueshang. Powiedzial nam, ze w pol godziny mozna do niej dotrzec, i ze moze nas tam zaprowadzic. Podziekowalismy, powoli sciemnialo sie juz, na nas byl czas powrotu do Tiantai; z drugiej strony wiedzielismy juz, ze Xueshang wcale nie jest taka niedostepna, jak twierdzono w busie, i juz wiedzielismy, gdzie pojdzemy nastepnego dnia.

Szlismy powoli z powrotem, czasu do odjazdu ostatniego autobusu nie bylo duzo, ale naprawde nie chcielismy jeszcze opuszczac tego miejsca. Doszlismy do wioski Mingtang, gdzie nasza uwage przykulo olbrzymie drzewo rosnace opodal drogi. Podeszlismy do niego - tabliczka na nim informowala, ze nazywa sie Xiangfei 香榧, i ze ma 1600 lat.

Zdjecie: Liczacy sobie 1600 lat Czworniak Olbrzymi:


Wczesniej czytalem o rosnacym w Gorach Jiu Zhe Shan 1400-letnim kamforowcu, ale to dzrzewo bylo dla mnie zaskoczeniem. Sprawdzilem potem w internecie, polska nazwa drzewa to Czworniak Olbrzymi - Torreya Grandis. Drzewo uwazane jest przez Chinczykow za skarb - nie tylko, ze wydziela oszalamiajacy aromat, to ma wyrazne dzialanie medyczne - pozwala kontrolowac postepowanie raka gruczolow limfatycznych, bialaczki, a oprocz tego dziala na takie typowe dolegliwosci, jak kaszel, zatwardzenie i pasozyty. Wlasciwosci lecznicze maja owoce i orzechy czworniaka, ktore zreszta mieszkancy poludnia tradycyjnie jadali na Swieto Wiosny. NB niedaleko Tiantaiu znajduje sie zreszta jedyny w Chinach park, w ktorym na powierzchni 50km kwadratowych znajduje sie ponad 30tys. czworniakow. Kolejne miejsce warte odwiedzenia...

Zdjecie: Domostwa w wioskach w dolinie Strumienia Herbacianych Wzgorz polozone sa bardzo malowniczo:


Wioski w rejonie Jiu Zhe Shan sa bardzo interesujace, szczegolnie stare obejscia. Chaty budowane sa z dwoch zasadniczych rodzajow surowca - z drewna lub bialych cegiel; w czesci materialy laczy sie razem. Wszystkie domy stoja na kamiennych fundamentach, rodzajach tarasow, jako ze teren jest gorzysty, nierowny. Wiekszosc gospodarstw zbudowana jest w ten sposob, ze budynki stoja z 3,4 stron, i wydzielaja wewnatrz przestrzen podworca. Ciekawe sa budynki z cegiel, bo one wydaja sie byc ogniwem posrednim miedzy wiejska, drewniana zabudowa, a miejska, ceglana. Budynki te maja bardzo waskie drzwi wejsciowe, przez ktore moze przecisnac sie tylko jedna osoba; otwory okienne sa nieliczne, rowniez niewielkie. Dom sprawia wrazenie fortecy, widac wyraznie, ze mial chronic mieszkancow przed ewentualnymi bandytami.

Zdjecie: Przyszlosc narodu i jej dumna rodzicielka:


Stara architektura wioskowa powoli zaczyna jednak ustepowac nowej, pozbawionym smaku, ceglanym potworom. Z drugiej strony ludzie chca mieszkac coraz lepiej, wiec trudno sie dziwic, ze buduja sobie nowe domostwa, chco mowiono nam, ze czesto wynika to stad, ze jeden sasiad zbuduje sobie 2-kondygnacyjny dom, to ten obok musi zbudowac 3-poziomowy, choc tak naprawde niekoniecznie go potrzebuje. Pozniej stoja te domy tu i tam, czesto niewykonczone, bo tak naprawde nikt nie chce w nich mieszkac - starzy wole stare domy, mlodzi zwykle pracuja w miastach. Jedynym wyjatkiem sa coraz powszechniejsze w Chinach domowe hostele, rodzaj gospodarstw agroturystycznych Nong Jia Le 农家乐, ktore daja calkiem znosne warunki mieszkaniowe i wyzywienie za niewielkie pieniadze, i sa dobra alternatywa w miejscach, gdzie baza hotelowa nie jest rozwinieta. Rozwazamy z Duza M zamieszkanie w takim gospodarstwie w niedalekiej przyszlosci, ja w zeszlym roku tak mieszkalem bedac w prowincji Shaanxi i wchodzac na Wielka Biala Gore 太白山, i bylo to ciekawe doswiadczenie, a do tego pelna egzotyka, szczegolnie jesli chodzi o toalety, w ktorych mozna bylo sie posliznac na olbrzymiej ilosci bialych sliskich robali wypelzajacych z cuchnacej dziurym, z ktorej dna glodnymi oczami patrzyla swinia...

Zdjecie: Pszczelarz w wiosce Mingtang przy pracy:


Szlismy uliczkami w wiosce, na ganku jednego z domu siedziala kobieta pracowicie nawlekajac drewniane paciorki na sznurki. Zapytalem, czy to na buddyjskie rozance, a ona na to, ze na chrzescijanskie. Rejon Jiu Zhe Shan znany jest z produkcji drewnianych kulek (az dziw bierze, ze mozna miec taka specjalizacje), i robi sie z nich rozance czy rodzaj pokrowcow na siedzenia do samochodow.

Zdjecie: Chalupniczy wyrob rozancow - i to nie buddyjskich...


Przy kazdej wiosce w rejonie znajduje sie most, ktory jest rowniez miejscem spotkan lokalnych mieszkancow. Jak w kazdym zdrowym spoleczenstwie, podczas gdy kobiety siedza w domu i pracuja, mezczyzni zbieraja sie na papierosa na pogaduchy. Zagadalem to nich, pytajac o droge, ktora wila sie z drugiej strony rzeki miedzy gorami, ponoc prowadzi do elektrowni wodnej Smoczego Strumienia 龙溪.

Zdjecie: Most, miejsce zebran wioskowych leni i obibokow:



Zdjecie: A ten to pewnie pantoflarz, bez krzty meskiej dumy, bo pracuje, zamiast spedzac pozytecznie czas na moscie...


Caly rejon bogaty jest w strumienie, konieczna jest ich regulacja, a zapory i elektrownie wodne sa bardzo powszechne, choc pradu i tak brakuje, stad w Taizhou, centralnym i najwiekszym miescie rejonu budowana jest obecnie elektrownia jadrowa. Zhejiang to jedno z najwiekszych zaglebi produkcyjnych Chin i swiata (ciekawostka - 98% zapalniczek kosztujacych ponizej jednego dolara jest wytwarzanych wlasnie tutaj), i zapotrzebowanie na energie elektryczna jest olbrzymie i rosnace.
jesli chodzi o mosty, to kilka lat temu bedac w niewielkim miasteczku na poludniu Chin juz zwrocilismy na to uwage. Bylo to o tyle zabawne, ze na moscie z jednej strony stali chlopacy z motocyklami, rowerami, motorowerami i innymi rumakami, a z drugiej dziewczeta w grupach, rozchichotane. Slowem - most zakochanych, a nie jak ten w Mingtang, leniwych obibokow...

Zdjecie: Dzieci w Mingtang z nareczem swiezo zerwanych gorskich azalii:


Podchodzac to Mingtang slyszelismy klakson autobusu, ale sie nim za bardzo nie przejmowalismy, bo czasu do odjazdu teoretycznie bylo jeszcze duzo, choc wiadomo, ze autobusy na wsi kursuja tylko mniej-wiecej wg rozkladu jazdy. Gdy doszlismy do przystanku okazalo sie, ze autobusu nie ma, ale babcinka obok zapewnila nas, ze jeszcze przyjedzie, tylko kierowca pojechal cos zalatwic.

Zdjecie: Na drodze do Dongjiang, jeszcze spojrzenie do tylu na Mingtang:


Poszlismy wiec dalej, idac droga wzdluz strumienia i dochodzac do wioski Dongjiang 东江.

Zdjecie: Boisko szkolne w wiosce Dongjiang:


Gdy podeszlismy do lokalnego mostu autobus podjechal. Okazalo sie, ze bylismy jedynymi pasazerami; powiedzialem bileterce, ze przez nich ucieknie nam autobus do Tiantai, na co ona zadzwonila na druga petle i zalatwila, ze ten na nas poczeka. Lubie Jiu Zhe Shan i te okolice wlasnie za cala ta organizacje, gdzie nie ma spraw nie do przeskoczenia - no chyba ze negocjuje sie ceny...

Zdjecie: Most w Dongjiang, kolo ktorego zlapalismy powrotny autobus:


Kierowca prul jak kierowca F1 (Duza M siedziala cala zielona i kazala mi mocno trzymac Mala M) i bez problemu zdazylismy na kolejny autobus. W Tiantai miejski autobus zawiozl nas do znajomej knajpy, w ktorej zjedlismy - oprocz innych jarskich potraw - trofiejne pedy bambusa.

Zdjecie: Wykopane przez nas pedy bambusa gotowe do spozycia:


Byly OK, jedlismy juz lepsze. Potem spacerek dla strawienia i taksa do hotelu. Ku naszemu zaskoczeniu przy jednym ze skrzyzowan zatrzymala nas policja i latarkami poswiecila po oczach. Jak sie okazalo poprzedniego wieczora lokalny mlodzian w kafejce internetowej zaciahal nozem dwoch kumpli. Wg taksowkarza, ktory nam o tym powiedzial, poszlo o kobiete. NB w Chinach kafejki internetowe 网吧 - tak jak u nas salony gier - sa gniazdami przestepczosci wsrod maloletnich, i uwaza sie, ze jesli ktos chodzi do takiej kafejki, to nie jest z niego nic dobrego.

Dotarlismy w koncu do hotelu i padlismy zmeczeni do lozek, zastanawiajac sie jeszcze tylko, co przyniesie nam nastepny dzien...

13 kwietnia 2009

Wielkanoc w chinskim parku

Wczoraj, zgodnie z wieloletnia nasza chinska tradycja, wzielismy zawczasu kupiony wor czekoladowych jajek, jak rowniez dwojke naszych pacholat (starsze ma uz 19 lat i przyjechalo swoja nower super kolarzowka z uniwersyteckiego kampusu) - do parku. Pogoda byl przyjemna, cieplutko, troche dusznawo, bo jak zwykle po pelni szykowala sie zmiana pogody (mielismy w nocy burze, a teraz pada i jest sauna za oknem). Zwykle chodzimy do Hongqiao Central Park 虹桥中心绿地, ale wieksza pociecha zasugerowala Tianshan Park 天山公园 (pewnie miala ukryte zamiary, podejrzewam, ze chciala rzucic okiem do klubu muzycznego Yu Yin Tang 育音堂, ktory znajduje si na terenie parku), wiec wsiedlismy w takse i w 10 minut bylismy juz w parku. Chinskie parki to osobny temat do omowienia, w sumie mozna je polubic, jesli tylko nie jest sie nastawionym na jakies wielkie obcowanie z przyroda.

Zdjecie: Park Tianshan, do ktorego udalismy sie na wielkanocne lowy:


Duza M miala opory przed parkiem, ale to po ostatnim wyjezdzie w Gory Tiantai 天台山, gdzie bylo - mowiac wprost i bez ogrodek - niesamowicie. Zreszta na tym blogu jest sporo relacji z naszego pobytu tam 3 miesiace temu - niestety ostatnich dwoch nie udalo mi sie w nawale pracy opisac, a byly jeszcze rewelacyjniejsze.

W kazdym razie uzmyslowilem Duzej M, ze bedzie mnostwo narodu, pare drzew i sporo ludzi, jakies atrakcje i kupa narodu, oprocz tego troche krzewow i tlumy gawiedzi. Duza M dala sie przekonac i weszla do parku przygotowana na najgorsze.

Po wejsciu do parku najpierw uslyszelismy muzyke - to jakis emeryt cwiczyl gre na saksofonie. Mala M jest wrazliwa na muzyke, wiec podbiegla posluchac, dziadek chyba gral jej ulubiona piosenke "Kwiat Jasminu" 茉莉花.

Zdjecie - Ten chinski emeryt znalazl sobie dosc szczegolne hobby - gre na saksofonie:


Po chwili zaczela piszczec, bo okazalo sie, ze zajac zostawil w trawie czekoladowe jajka. Z koszykiem w reku zaczela je wiec zbierac, ale jak w jednym wyzbierala, to okazalo sie, ze obok sie nie wiadomo skad znow pojawily. Podeszla do niej jakas chinska dziewczynka i razem zbieraly. To drugie dziecko bylo dosc zdezorioentowane, czemu ten wielki chlopak rzuca slodycze na ziemie, a mala dziewczynka je zbiera, ale pomagala. Mala M w kazdym razie byla bardzo zaaferowana, wyzbierala jajka i poszlismy dalej. W miedzyczasie przeszlismy kolo grupy emerytow rznacych zawziecie w Majionga 麻将, jak rowniez paru enztuzjastow wedkowania, ktorzy z determinacja moczyli kije w metnej wodzie stawu z nadzieja na zlapanie jakiegos stworzenia.

Zdjecie: Mahjong to gra zahardowa, ktorej oddaja sie namietnie prawie wszyscy, bo nie tylko, ze pozwala spedzic czas w towarzystwie, to stymuluje umyslowo i zapobiega demencji:


Zdjecie: ...z wyjatkiem tych, ktorzy stymuluje obserwacja kija w wodzie:


Szlismy, szlismy, w miedzyczasie Mala M powiedziala mi, ze ma sekret, i zebym nie mowil go mamie, a sekret to taki, ze widziala, jak mama wczoraj kupowala te jajka w sklepie. Bystre dziecko, bo jej starszy brat chyba gdzies w wieku 12-13 lat dopiero sie zorientowal, ze z gwiazdorem i zajacem jest jakis szwindel.

Zdjecie: W parku dzieci moga bezpiecznie pohasac, mozna nawet rozbic namiot:


Doszlismy do kolejnego stawu, w ktorym przycumowany byl - jak nas poinformowala wieksza i lepiej zorientowana pociecha - torpedowiec. Krzatalo sie na nim dwoch mlodych ludzi, wiec poszlismy zobaczyc, czy mozna na statek wejsc. Okazalo sie, ze byl gdzies w odleglosci poltora metra od brzegu, i z Mala M byloby nieco klopotliwie wskoczyc na poklad. Jeden z chlopakow podszedl do krawedzi, zapytalem go, jak wszedl, a on na to ze wskoczyl. Powiedzialem, ze jest odwazny, bo wpasc w ta brudna ciecz stawu byloby malo sympatycznie. On na to, ze kluczem jest przekroczenie psychologicznej bariery. Ja mu na to, ze sam to moze byl wskoczyl, ale z corka raczej nie. Na to chlopak, ze powinienem sobie wyobrazic, ze ratuje corke ze smiertelnego niebezpieczenstwa i ze skok moze nam uratowac zycie. Poniewaz mam dosc slaba wyobraznie, zrezygnowalismy ze skoku, tym bardziej, ze Mala M juz byla gdzies w krzaczorach i zbierala znalezione tam czekoladowe jajka.

Zdjecie: Torpedowiec tez na emeryturze:


Poszlismy kawalek dalej, w lasku kilka osob stalo w bezruchu medytujac i cwiczac starozytna chinska gimnastyke oddechowa Qigong 气功. Te cwiczenia to czesto rodzaj ucieczki chinczykow od pospiechu i rozgardiaszu codziennego dnia, taki eskapizm w wewnetrzny swiat.

Zdjecie: Cwiczenia medytacyjno-oddechowe w cichym zakatku w parku:


Obok jakas dziewczyna siedziala na trawie i grala na chinskiej okarynie Xun 埙. Xun to chyba najstarszy chinski instrument, liczacy piec tysiecy lat, znaleziony w wykopaliskach neolitycznych w wiosce Banpo 半坡村 kolo Xi'anu. Instrument odtworzono, odtworzono rowniez technike gry na nim. Jego dzwiek jest bardzo szczegolny, mi zawsze pozostanie w pamieci po wielu wizytach w pekinskiej Swiatyni Konfucjusza, gdzie swego czasu dla zwiedzajacych gral zespol muzyczny, i solo na Xunie bylo wazna czescia ich repertuaru. W swiatyni byl sklepik sprzedajacy Xuny, i uczynny sprzedawca wprowadzal w tajniki gry na nim, sugerujac, ze najpierw nalezy cwiczyc wydobywajac dzwieki z pustej butelki po piwie. Grupy turystyczne z kraju, ktore tam prowadzilem, braly sobie to do serca, rodacy zaczynali nauke od prac przygotowawczych polegajacych na oproznianiu butelek z piwem.

Zdjecie: Cisze w parku przerywaly tylko dzwieki glinianej okaryny Xun. Duza M stwierdzila, ze pewnie dziewczyne z domu do parku wygnali, bo nikt nie mogl zniesc tych piskow:

Swoja droga w ramach przygotowan do olimpiady zespol muzyczny zlikwidowano, czesc ludzi przeprowadzila sie do sklepiku obok glownego hallu swiatynnego, cale miejsce stracilo po renowacjach swoja specyficzna atmosfere. Zamiast starosci zaczelo smierdziec swieza farba, zamiast spokoju pojawilo sie mnostwo grup turystycznych zaliczajacych te swiatynie przy okazji wizyty w lamajskiej Yonghegong 雍和宫 obok, zmiany wcale nie na lepsze.

Zdjecie: Altanka wsrod kwitnacych wisni:


Wracajac do wizyty w parku - Mala M jajka zebrala, przeszlismy dalej i z mostku podziwialismy krajobrazy, gdy nagle na brzegu zrobil sie szuk - jeden z wedkarzy cos zlapal. Patrzac na wygiecie kija wedki byla to spora sztuka, ktora ostro walczyla o wolnosc i zycie. Zbieglismy z Mala M z mostka, zeby przypatrzec sie procesowi z bliska. Ryba walczyla coraz slabiej, w koncu kumpel szczesliwca wyciagnal ja wybierakiem z wody. Jakas dziwna byla, bo zlapala sie nie za rylo, ale gdzies za brzuch, najwidoczniej chinskie ryby biora inaczej.

Zdjecie: Ryba wziela, wzbudzajac sensacje i zadrosc. NB w srodku stawu jest sztuczna ryba, dla tych, co szczescie maja tylko w milosci:

Spora byla z niej sztuka, pare dobrych kilogramow i z 70cm dlugosci, wielki parkowy karp. Wedkarz wrzucil go do przygotowanego wczesniej wora po ryzu, bedzie kolacja, choc jak znam zycie bedzie potwornie jechac mulem. Szanghajczycy lubia slodkowodne ryby i krewetki, co jest dla mnie dosc niezrozumiale, bo sa one hodowane w stawach i bardzo smierdza mulem.

Zdjecie: Dumny wedkarz-szczesliwiec:

Zdjecie: ...i jego zdobycz juz na trawniku:


Duza M, jesli przygotowuje rybe (co robi niestety dosc rzadko - dokladnie raz do roku na Wigilie), zawsze najpierw moczy ja parenascie godzin w mleku, by zneutralizowac zapach. Te w knajpach sa OK swiezo przygotowane, ale jak troche ostygna zapach mulu jest wyrazny. Nie to, co nasze karpie czy inne ryby, nie mowiac o ulubionych sledziach, ktore tutaj mozna uswiadczyc tylko w sloikach sprzedawanych w malym sklepiku z artykulami spozywczymi w IKEI.

Duzy J zacza sie troche niecierpliwic, najwyrazniej mu sie spieszylo, bo mial jeszcze cos do zalatwienia w sklepie z czesciami rowerowymi, wiec powoli poszlismy do wyjscia. Przechodzac obok malego bialego budynku 小白楼, w ktorym miesci sie Yu Yin Tang, zaproponowalem, zebysmy weszli do srodka. Chce, zeby Mala M, ktora wykazuje predyspozycje muzyczne, oswoila sie z miejscem, moze za pare lat bedziemy razem chodzic na koncerty. Duzy J mial swoj debiut muzyczny kilka dni temu, w czworke z kolegami zagrali jeden utwor na ceremonii rozdania nagrod w konkursie filmowym na uczelni. Jak nam sie zwierzyl, jest centralna postacia w zespole jako posiadacz jedynej elektrycznej gitary wsrod czlonkow zespolu. Zreszta z 4 gitar w zespole dwie sa jego - jeszcze jedna akustyczna. Weszlismy zatem do Yu Yin Tangu, zaczynala sie jakas impreza pod sponsoratem formy "Majster Kang" 康师傅, znanego chinskiego producenta napojow i chinskich zupek, ale ludzi bylo malo. NB nie kupuje zadnych produktow tej firmy, jako ze kiedys wyszlo na jaw, jak to ich napoj sliwkowy jest produkowany gdzies na glebokiej produkcji, a sliczny kolor napitku uzyskiwany jest przez dolewanie tuszu do malowania.

Zdjecie: Widok na wejscie do Parku Tianshan z kladki na ulica Yan'anska, glowna w zachodniej czesci Szanghaju:


Przy ladzie siedzial szef klubu, Zhang Haisheng 张海生, postac malownicza, niezly gitarzysta i wokalista, legenda szanghajskiego muzycznego undergroundu. Mala M zafascynowaly jego wlosy, jako ze nosi on dlugie dreadlocki, powiedzialem jej wiec, ze to do odstraszania zlych duchow i ze w nich tkwi jego moc i sila, wiec Mala M byla pod jeszcze wiekszym wrazeniem, szczegolnie w zwiazku z duchami. Przedstawilem Zhangowi Duzego J jako wybitnego mlodego gitarzyste, sugerujac, ze moze w przyszlosci moglby umozliwic mu jakis wystep na scenie klubu. Zhang sie usmiechnal, niech Duzy J cwiczy wiecej na gitarze, moze z niego jakis rockman wyrosnie, szlak ma juz troche przetarty.

Potem przeszlismy przez kladke nad ulica, kupilismy jakies napoje, w takse, i wrocilismy do domu; po telefonie do dziadkow w kraju Szopena Duzy J pojechal do siebie, zrobilo sie pozno, wykapalismy Mala M i skonczylismy pierwszy dzien swiat.

Przy okazji zdrowia i radosci, zreszte nie tylko na swieta, ale w ogole na codzien!

2 kwietnia 2009

Mądrość Wschodu

Podczas ostatniego naszego pobytu w Gorach Tiantai jak zwykle w ostatni dzien poszlismy do Swiatyni Czystego Panstwa - dlatego, ze znajduje sie ona 100m od hotelu i mozemy po zwiedzeniu szybko wziac manatki i pojechac na dworzec autobusowy by bez problemu zdarzyc na autobus powrotny do Szanghaju.

Swiatynie bardzo lubimy, ma poltora tysiaca lat i specyficzna atmosfere, nie mowiac o malowniczym usytuowaniu i calej plejadzie znanych mistrzow Buddyzmu, takze swietych (ktorym przypisywano naludzkie moce), ktorzy w niej mieszkali. Nie jest dla nas wielkim problemem nawet to, ze w swiatyni jest mnostwo ludzi - glownie dlatego, ze wyjezdzamy z Tiantai zwykle w niedziele, a w weekendy jest zawsze duzo turystow.

Mam nadzieje, ze w koncu opisze swiatynie, jakos ostatnio w nawale wszystkiego nie udalo mi sie zabrac do powazniejszej pracy nad blogiem. Wina za to nalezy obciazyc mojego nauczyciela Guqina, ktory uczy nas nowego, bardzo dlugiego i bardzo trudnego utworu, ktorego tytul w wolnym tlumaczeniu brzmi "Bez Ukrytych Zamiarow" 鸥鹭忘机.

Okreslenie Wangji 忘机 jest terminem taoistycznym, ktory oznacza czysty, klarowny umysl, nie poruszony zadnymi pragnieniami, bez pozadan czy ukrytych zamiarow.

Utworu ten inspirowany jest opowiescia, jaka mozna znalezc w rozdziale o Zoltym Cesarzu 皇帝 w taoistycznym klasyku Liezi 列子. Otoz na brzegu morza zyli ojciec i syn. Syn bardzo lubil mewy, i kazdego dnia o swicie szedl na plaze bawic sie z ptakami, ktore gdy tylko go zobaczyly natychmiast przylatywaly calymi stadami. Gdy ojciec dowiedzial sie o tym, powiedzial do syna: "Slyszalem, ze mewy lubia ciebie, moze bys zlapal dla mnie kilka do zabawy?". Nastepnego dnia syn jak zwykle poszedl z rana na plaze, z mysla, by zlapac mewy, ale te o dziwo krazyly wysoko nad jego glowa i zadna nie zblizyla sie do niego.
Chinczycy zawsze zauwazali wielka sile umyslu. Jesli zamysl zostal odebrany przez mewy, to jak duzy jest wplyw mysli na nas samych?

W kazdym razie utwor jest dlugi, trwa ponad piec minut, gesty zapis nutowy zajmuje 3 strony w ksiazce, wiec dzien w dzien siedze nad Guqinem i cwicze - przez co pisanie bloga jest zaniedbywane. W tym tygodniu nie mam lekcji z okazji chinskiego swieta zmarlych 清明节, ale Duza M ma dodatkowy dzien wolny i oczywiscie jedziemy znow na Niebianskie Tarasy...

A wracajac do swiatyni - podczas obu pobytow oczywiscie musielismy spedzic sporo czasu w przyklasztornej ksiegarni, gdzie zaopatrzylem sie w kolejne kilka kilogramow makulatury. Jak zwykle rowniez Mala M musiala koniecznie dostac jakas ksiazeczke - sama je sobie wybierala na podstawie koloru okladki i grafiki na niej. Wybrala dwie - jedna zielona z bambusami, a druga rozowa z kwiatem lotosu. Najzabawniejsze, ze obie ksiazeczki sa naprawde ciekawe - szczegolnie zielona, ktora jest zbiorem madrosci buddysjkich autorstwa Mistrza Lotosowy Staw (Lian Chi) 莲池大师 pod tytulem "Luzne Zapiski pod Bambusowym Oknem" 竹窗随笔.


Mistrz Lian Chi uwazany jest za patriarche osmej generacji buddyjskiej szkoly Czystej Ziemi 净土 i jednego z czterech najwybitniejszych mistrzow chinskiego buddyzmu dynastii Ming (1378-1644). Urodzil sie w 1535 w Hangzhou 杭州 w bogatej rodzinie arystokratycznej. W dziecinstwie pobieral tradycyjne nauki konfucjanskie. Pewneg dnia w wieku 17 lat uslyszal, ze mieszkajaca obok sasiadka w podeszlym wieku wypowiada codziennie tysiace razy imie Buddy, i zaciekawiony zapytal o przyczyne. sasiadka powiedzial: "Moj maz codziennie recytowal imie Buddy, i gdy nadeszla w koncu smierc, zmarl spokojnie, bez zadnych chorob i cierpien, stad wiem, ze recytowanie imienia Buddy daje wielka moc." Lian Chi poruszony, zdal sobie sprawe, jak wazne jest przejscie z zycia do smierci, i zainteresowal sie naukami Czystej Ziemi. Niedlugo potem zmarli jego rodzice, co jeszcze bardziej skierowalo Lian Chi ku buddyzmowi. W rezultacie w wieku 32 lat zdecydowal sie rozstac z rodzina i zostac mnichem. Po wstepnym okresie nauk za siedzibe wybiera sobie Swiatynie Wsrod Oblokow 云栖寺 w Hangzhou. Okolice swiatyni byly nekane przez tygrysy, ktore atakowaly i zabijaly ludzi, ale po modlitwach Lian Chi tygrysy nie pojawily sie wiecej. W kolejnym roku nadeszla kleska suszy, i chlopi zwrocili sie do Lian Chi z prosba o pomoc. Ten wyruszyl wraz z pozostalymi mnichami na obchod pol, uderzajac w drewniana kolatke (Drewniana Rybe 木鱼) i recytujac imie Buddy. W chwile pozniej zaczal padac rzesisty deszcz dokladnie w tych miejscach, ktore obchodzil mistrz.

Zdjecie: Mistrz Lian Chi (Lotosowy Staw) (1535-1615):


Po tych wydarzeniach imie Lian Chi stalo sie slawne, a nauki szkoly Czystej Ziemi zyskaly bardzo wielu wyznawcow. Po smierci siodmego patriarchy Mistrza Xingchang 省常大师 przez ponad 550 lat Czysta Ziemia nie cieszyla sie popularnoscia, i dopiero Lian Chi na nowo przywrocil swietnosc tej linii buddyzmu, ktorej nauki glosza, ze poprzez recytowanie imienia Buddy Amitaby czlowiek w chwili smierci zostanie wprowadzony do Zachodniej Szczesliwej Krainy.

W szostym miesiacu 1615 roku Lian Chi poczul, ze nadchodzi smierc, udal sie wiec do miasta i pozegnal sie z przyjaciolmi, po czym powrocil do swiatyni, gdzie udzielil ostatnich nauk mnichom. Pierwszego dnia siodmego miesiaca Mistrz Lian Chi powiedzial: "Jutro odejde". Wieczorem poczul sie nieco slabiej, udal sie wiec do swej celi, gdzie usiadl do medytacji z zamknietymi oczyma. Nastepnego dnia wieczorem, rzekl do czuwajacych przy nim mnichow: "Uczciwie recytujcie imie Buddy, nie dajcie sie zwiesc demonom, nie lamcie ustalonych przeze mnie regol klasztornych", po czym zwrocil sie twarza ku zachodowi i recytujac imie Buddy zmarl. Mial wowczas 81 lat. Pochowany zostal na zboczach Gory Pieciu Oblokow 五云山.

Nauki Mistrza Lian Chi maja wyrazne zabarwienie Chan/Zen, mowi sie, ze to on wlasnie polaczyl obie odmiany uzupelniajac je wzajemnie.

Ponizej dwie anegdoty w moim tlumaczeniu pochodzace z "Luznych Zapiskow pod Bambusowym Oknem":

"W nauce wazna jest koncentracja"

Mi Yuanzhang powiedzial: "Uczac sie kaligrafii nalezy poswiecic sie jej calkowicie, jesli chce sie osiagnac sukces nie powinno sie miec zadnych innych rozpraszajacych zainteresowan". Ja sam slyszalem kiedys, ze mistrzowie Guqina uczyli swoich uczniow tylko 2-3 utworow, az ci w pelni zrozumieli ich tajniki. Choc nie sa to wielkie slowa, to mozna je odniesc do spraw wielkich. Budda w swoim testamencie powiedzial: "Jesli umysl w pelni sie skoncentruje, wowczas nie ma rzeczy, ktorej nie moglby sprawic". Zatem jesli ktos rozprasza sie na wiele rzeczy, wowczas w zadnej nic nie osiagnie. Jesli bedziemy postepowac z pelnym oddaniem i koncentracja, wowczas bardzo szybko osiagniemy Samadhi. Wszyscy ci, ktorzy medytuja i recytuja imie Buddy, powinni o tym pamietac.

Nota: Mi Yuanzhang 米元章 to wspomniany tutaj slawny mistrz kaligrafii Mi Fu 米芾.

"Podejscie"

Ludzie roznie reaguja, gdy przed ich oczyma pojawi sie bogactwo, piekna kobieta, slawa lub korzysc. Zrobie tutaj porownanie ogniska i pieciu roznych substancji polozonych przy nim. Pierwsza to siano, jak tylko zetknie sie z ogniem, natychmiast ogarnia je plomien. Druga to drewno na opal, choc nie zapali sie od razu, to wystarczy dmuchnac kilka razy i zapala sie. Trzecia to zelazo, ono w zetknieciu z ogniem nie zapala sie, ale jesli jest w kontakcie z ogniem dostatecznie dlugo, w koncu topi sie. Czwarta to woda, nie tylko, ze nie pali sie, ale moze ugasic ogien. Jednak gdy umiesci sie ja w czajniku, wowczas rozgrzana wrze i wyparowuje. Piata to pustka, nie ma formy ani ksztaltu, wiec bez wzgledu, jak wielkim ogniem sie by jej nie traktowalo, nie dozna ona zadnego uszczerbku, nie trzeba gasic ognia, on w koncu sam sie wypali i zgasnie. Z tych pieciu, pierwsi to zwykli ludzie, posredni trzej to ci, ktorzy osiagneli rozne stopnie zaawansowania w praktyce buddyjskiej, w kolejnosci od plytkiego do glebszego. Tylko ostatni poziom to ten, ktorego doswiadczyc moga tylko buddowie i swiatobliwi.