24 lutego 2009

Gdy w Szanghaju pada deszcz...

Od sobotniego wieczora wciaz leje. Temperatury raczej nie przekraczaja 10 stopni, wieje wiatr, w powietrzu czuc wiosne. W niedziele spalismy prawie do poludnia - dzwiek deszczu uderzajacego o szyby zadzialal na nas bardzo usypiajaco. Na osiedlu kwitna juz na czerwono kamelie, krzewy cale w pakach.

Od kilku dni slyszalem przy klimatyzatorze jakies chrupanie. Wiedziony zlymi przeczuciami wolalem sie z tym nie dzielic z Duza M, ale dzis niestety chrupac zaczelo, jak Duza M wrocila z pracy, w mieszkaniu bylo dosc cicho i Duza M uslyszala te dzwieki. Natychmiast wskoczyla na krzeslo, stanela na nim, powiedziala, ze ona sie wyprowadza z tego mieszkania. Poniewaz akurat wybierala sie na zakupy, poprosilem, zeby przy okazji kupila lapke na myszy (tutaj sa takie z klejem, mysz czy szczur wchodzi na nia i przykleja sie dokumentnie). Potem zapytalem Mala M, czy chce miec zwierzatko. Odpowiedzialo mi pelne wdziecznosci spojrzenie. Ostatni szczur niestety wyzional ducha, ale obiecalem, ze jak teraz sie zlapie, to go wykapiemy, kupimy klatke i bedziemy hodowac. Duza M sluchala z przejeciem i powiedziala, ze w takim razie ona na pewno sie wyprowadzi. Rzucilem, ze chyba oknem, bo klatka ze szczurem bedzie stala na korytarzyku prowadzacym do drzwi wejsciowych. Tak dzielilismy skore na niedzwiedziu, a tu znowu zaczelo chrupac. Chcialem otworzyc okno i popatrzec od zewnatrz na stwora, ale okna zakleilem tasma, bo sa nieszczelne (mieszkania w Chinach nie sa praktycznie w ogole izolowane termicznie, a w oknac sa szczeliny, przez ktore wieje wiatr). Tasme odkleilem, i dalej czekalismy w ciszy (Duza M caly czas stala na krzesle). W koncu zaczelo znowu chrupac, otworzylem cicho okno i poswiecilem latarka. I nagle z otworu, przez ktory do mieszkania wprowadzona jest rura od klimatyzatora, wylecial jakis ptak. Kamien spadl mi z serca, bo i Duza M sie uspokila - ostatnio szczur byl w kuchni i musialem sie jadac na zewnatrz, albo sobie sam cos przygotowywac, a do tego mam dwie lewe rece.

Mala M uczy sie wlasnie w szkole dwoch wierszy, wczoraj zakuwala na pamiec wiersz Meng Haorana 孟浩然 - wlasnie o wiosnie. Wiersz zatytulowany jest "Wiosenny Swit" 春晓 (niektore zrodla podaja, ze tytul wiersza brzmi "Wiosenny Sen" 春眠):

春眠不觉晓
处处闻啼鸟
夜来风雨声
花落知多少?

Wiosna jak zwykle przesypiam cale ranki
Dopoki mnie ze snu nie wyrwie spiew ptakow
Noca nadszedl wiatr i deszcz bebnil o szyby,
Ilez na ziemie musial stracic kwiatow...

Powyzej moj dosc wolny przeklad, ale odpowiadajacy i pogodzie (wlasnie zaczelo grzmiec, pierwsza wiosenna burza w tym roku...), i temu ptaszysku, ktore probuje sobie uwic gniazdo w naszym klimatyzatorze, no i oczywiscie tej wiosennej sennosci.

Z ta sennoscia to chyba wszyscy tutaj cierpia, Chinczycy maja nawet powiedzenie dobrze to ilustrujace - "Czlowiek wiosna jest senny, latem bez sily, jesienia ucina sobie drzemki, a w trzy zimowe miesiace w ogole sie nie budzi"...春困夏乏秋打盹睡不醒的冬三月.

W sobote rozpoczalem druga czesc kursu Guqina. Nauczycielem jest - podobnie jak w pierwszej czesci - Pan Cai 蔡. To mlody czlowiek, skonczyl Szanghajska Akademie Muzyczna, ale w klasie Erhu 二胡 (instrument smyczkowy z dwoma strunami i niewielkim pudlem rezonansowym, o lirycznym dzwieku). Jak sam nam powiedzial, Erhu nienawidzi, za to przypadl mu do gustu Guqin, ktory studiowal pod kierunkiem samego Gong Yi 龚一. Cai robi jakies interesy, najwyrazniej z duzym sukcesem, czesto jezdzi to Europy, glownie Hiszpanii i Francji, kupil mieszkanie w centrum Szanghaju w okresie, gdy ceny byly juz zwariowane, jezdzi importowanym samochodem. Uczy tylko dlatego, ze jego nauczycielem i mistrzem jest Gong Yi, ktory prowadzi rodzaj klubu Guqina 琴馆, i m.in. zarabia na organizowaniu kursow instrumentu. Cai jest utalentowany, ponoc wlasnie nagrywa plyte CD. Co ciekawe, nagrywa ja w specjalnym otoczeniu. Dotychczas tego typu nagrania byly dokonywane najczesciej w kosciolach, ewentualnie studiu. Cai zdecydowal sie na zrobienie nagrania w naturalnym otoczeniu gor. Ciekaw jestem, jaki bedzie tego efekt, nigdy nie slyszalem, by ktos wpadl na taki pomysl.
Pierwsza lekcja byla dla mnie tez okazja wziecia mojego instrumentu, by go w koncu naprawic. Po wyjsciu z lekcji bylem dosc zaskoczony, gdy okazalo sie, ze naprawia go Gong Yi. Nie dalo sie naprawic go na poczekaniu, Gong Yi zasugerowal, ze przyjde nastepnego dnia, bo dopiero wowczas bedzie gotowy. Poprosilem, by po naprawieniu pogral na nim troche. Istnieje taka zasada, ze na Guqinie nalezy caly czas grac, gra na nim "karmi" go i polepsza dzwiek. Im lepszy wirtuoz na nim gra, tym lepiej dla instrumentu. Czesto uczniowie kupuja kosztowne instrumenty i oddaja je swoim nauczycielom na pol roku i dluzej, by ci "doszlifowali" ich brzmienie.

W kazdym razie Guqin stoi juz w domu i jego dzwiek drazni uszy dziewczyn...

Po lekcji w sobote wrocilem do domu i po kolacji pojechalem do lokalnego klubu muzycznego Yuyintang 育音堂, ktory znajduje sie w niewielkim budynku w Parku Tianshan 天山公园. To jeden z najdynamiczniej dzialajacych klubow, prezentujacych glownie chinska muzyke rockowa, choc niekiedy na jego scenie wystepuja rowniez zagraniczne zespoly. W sobote byl wystep zespolu A-Z - duetu Su Yong 苏勇 (to byly basista Cold Fairyland 冷酷仙境, ktory w 2008 odszedl od zespolu i tworzy swoja muzyke) i Wu Zhuoling 吴卓玲, dawnej frontwoman i gitarzystki zespolu "Srodowa Ekskursja" 星期三旅行. Wu jest ciekawa postacia, ponoc pojechala na 3 lata do Tybetu, by szukac legendarnej krainy "Shangri-la" - raju na ziemi, miejsca, gdzie nie ma polityki, nie ma wojen, nie ma chorob...

Shangri-la to miejsce opisane przez Jamesa Hiltona w jego ksiazce "Zaginiony Horyzont" (Lost Horizon) w 1933. Mialo znajdowac sie ono w glebokiej dolinie gdzies w zachodniej czesci gor Kunlun 昆仑山 niedaleko Tybetu. Przypuszcza sie, ze Hilton oparl swoje opisy na ksiazkach Josepha Rocka, slawnego badacza wschodniego przedgorza Tybetu i znawcy kultury ludu Naxi 纳西, zamieszkujacego te rejony. Kilka lat temu dla rozwoju turystyki regionu nadano odgornie zdecydowano, ze Shangri-la to rejon Zhongdian 中甸 w polnocnym Yunanie, ale to tylko jedno z wielu mozliwych miejsc, w ktorych mogla znajdowac sie ta mistyczna kraina.



Nie wiem, czy Wu Zhuoling znalazla Shangri-le, pewnie byl to chwyt reklamowy firmy menedzerskiej, by dodac jej postaci tajemniczosci, ale to wlasnie w Tybecie Wu Zhuoling napisala wiele piosenek, tam przetlumaczyla serie ksiazek o Kubusiu Puchatku, tam tez znalazla cisze i natchnienie. Obecna plyta jest szczegolna, koncert byl rowniez sympatyczny, dobrze bylo znalezc sie w malej salce Yuyintangu, siedziec w pierwszym rzedzie przy scenie, sluchac Wu i Su...


A za oknem wlasnie wtedy zaczelo lac...

PS.Przed chwila TV poinformowala, ze obecny luty ma 5 razy wiecej opadow, niz przecietny.

19 lutego 2009

Xi'an 西安 nocą - Dwie Wieże i kuchnia

Xi'an jak kazde chinskie miasto, ma wiele do zaoferowania takze po zmroku, chocby ze wzgledu na piekne iluminacje. Szczegolnie centrum miasta wokol Wiez Dzwona i Bebna jest przepieknie oswietlone, i choc nie na taka skale, jak. np. Szanghaj, to przez fakt, ze architektura w Xi'anie jest albo stara, albo wzorowana na takiej (centrum miasta - takze nowoczesne budynki - nawiazuja stylistyka do architektury Chin z czasow najwiekszej swietnosci kraju i miasta, czyli dynastii Tang 唐朝 7-10 w n.e.) atmosfera miejsca jest szczegolna.

Swoja droga ciekawy to kraj, w ktorym notorycznie brakuje energii elektrycznej, gdzie na odleglej prowincji prad jest tylko przez kilka godzin dziennie, a jednoczesnie marnuje sie olbrzymie jej ilosci po to, by miasta prezentowaly sie ladniej i atrakcyjniej wieczorem. Ale czegoz nie robi sie w imie turystyki - a Xi'an bez watpienia wiele na turystyce zyskuje.

Calosc efektu jest szczegolnie widoczna w mojej ulubionej dzielnicy muzulmanskiej 回坊, gdzie po zmroku kazde stoisko, kazdy sklepik, kazda garkuchnia sa oswietlone, do tego dochodza jeszcze dodatkowe efekty ognia w paleniskach, zarzacych sie wegli w grillach, buchajacych plomieni z garkuchni.

Ponizej kilka zdjec, w troche wiekszym niz zwykle formacie (otwieraja sie po kliknieciu):

Centrum miasta - zbudowane jest z elementami architektury dynastii Tang (7-10 w n.e.), kiedy Xi'an (wowczas zwany Chang'anem 长安 - "Wiecznym Spokojem" - obecna nazwa Xi'an oznacza "Zachodni Spokoj") byl stolica kraju, a Chiny przezywaly okres chyba najwiekszego rozkwitu w swych dziejach, gdy szlakiem jedwabnym miedzy Chinami a krajami arabskimi wedrowaly setki karawan, gdy w Xi'anie mieszkaly tysiace cudzoziemcow, kobiety graly w polo a idealem urody byla nie wiotka anorektyczka, lecz korpulentna wymalowana lala...



Wieza Dzwonu 钟楼 - jest budowla, ktora znaja wszyscy turysci, jako ze znajduje sie w samym centrum miasta, a obok niej stoi najstarszy otwarty dla turystow zagranicznych Bell Tower Hotel (cudzoziemcy moga mieszkac w Chinach tylko w wybranych hotelach 涉外宾馆, obecnie niemal we wszystkich, ale kilkanascie lat temu bylo ich relatywnie niewiele). Wieza - najwieksza tego typu budowla w Chinach - obecnie stoi na skrzyzowaniu dwoch glownych drog w centrum miasta (czyli czesci otoczonej murami); zbudowana w 1384 roku, ma 36 metrow wysokosci, a w jej wnetrzu wisi olbrzymi, 5-tonowy dzwon. Wieza pierwotnie stala naprzeciw Wiezy Bebna (tam znajdowal sie srodek miasta przed nastaniem dynastii Ming 明朝 - czyli przed 1368), ale w 1582 przeniesiono ja na obecne miejsce. Wewnatrz Wiezy wisi wazacy 5 ton dzwon - odlano go w koncu XV wieku; wczesniejszy dzwon byl wiekszy - wazyl tone wiecej, a wykonano go na poczatku 8 wieku. Ponoc po przeniesieniu Wiezy Dzwona na nowe miejsce stary dzwon stracil glos, i konieczne bylo powieszenie nowego dzwonu.



Tygrysie Poduszki - motywem tygrysa ozdabia sie w Chinach czesci ubrania czy tez sprzety uzywane przez male dzieci. Celem jest odstraszenie zlych mocy. Podchodzilem do tego z dystansem i usmiechem poblazania, widzac chinskie malenstwa w Tygrysich Czapeczkach 虎帽 czy Tygrysich Butkach 虎鞋, ale podczas tego pobytu w domu syna mistrza zauwazylem malenki oltarzyk. Zaciekawiony zaczalem go badac - Fangfang powiedzial mi, ze sam oltarzyk byl w rodzinie od wielu pokolen - i zauwazylem dziwnego gnata lezacego przed nim. Jak sie okazalo byla to kosc tygrysa, ktora mistrz przywiozl z Singapuru (w ChRL zabijanie tygrysow jest surowo karane, choc kiedys byl to powszechny proceder ze wgledu na specyficzne wlasciwosci ich kosci - pisalem juz o tym wczesniej). Fangfang wytlumaczyl, ze ponoc jesli dac powachac psu lub wilkowi proszek z kosci tygrysa, to wezma ona ogony pod siebie i uciekna ze strachu - taka jest sila samych kosci. Stad tez kosc na oltarzyku miala na celu wlasnie odstraszanie zlych mocy od domostwa. Z drugiej strony blisko oltarzyka lezal sobie pies wlasciciela i jakos nie okazywal strachu, no ale moze dlatego, ze byl swoj, a nie opanowany przez zle moce...



Szaszlyki Baranie 羊肉串 - handel nimi zdominowany jest przez Ujgurow, nawet w muzulmanskiej dzielnicy w Xi'an, zamieszkalej glownie przez narodowosc Hui 回族, mozna spotkac sprzedajacych szaszlyki Ujgurow. To kolorowy narod, ich glosne nawolywania, rubaszne zarty i smiech sa milym akcentem wsrod raczej malo ekspresyjnych czy emocjonalnych Chinczykow.





Trzcina cukrowa 甘蔗 jest naturalnym i zdrowym przysmakiem. Mozna ja kupic na wiekszosci rynkow warzywno-owocowych w Chinach, czesto rowniez na ulicy. Serwowana jest albo w postaci 40-50cm kawalkow, obranych z twardej, fioletowego koloru kory - wowczas odgryza sie kawalki, gryzie w ustach wysysajac sok, a nastepnie wypluwa sucha reszte. Inny sposob - dla leniwych i tych z gorszym uzebieniem - to picie wycisnietego soku (jak na zdjeciu) z sokowirowki. NB moj dentysta twierdzi, ze Chinczycy maja dlatego niezle zeby, bo jedza duzo surowych lub pol-surowych, twardych warzyw, gryza tez na umor pestki (niekiedy mozna zauwayc takich z wytartymi cesciowo przednimi siekaczami, wlasnie od pestek). Dentysta twierdzil, ze najgorsze zeby - jakie napotkal w swej praktyce - maja Japonczycy (tylko dlaczego) i Niemcy (wiadomo, sauerkraut...)



Oczywiscie wieczorem nie moze zabraknac ulubionego Paomo - jednej z dwoch slawnych - oprocz pierozkow Jiaozi - potraw Xi'anu:



Restauracje i garkuchnie maja mnostwo klientow, ogien buzuje w paleniskach. Warzywa w kuchin chinskiej smazone sa w tzw. Wokach (Guo 锅, krotko ale na glebokim oleju. Warzywa sa odkazone, czesciowo przysmazone, czesciowo ugotowane, ale jednoczesnie zachowuja swoja wartosc odzywcza i witaminowa. Chinczycy nie jadaja praktycznie surowek, uwazaja, ze jedzenie surowych warzyw jest niehigieniczne. Podczas gotowania olej czesto zajmuje sie ogniem, co daje dodatkowe efekty swietlne. Niestety w zwiazku z tym sposobem gotowania kuchni w chinskich mieszkaniach czesto daleko do idealu czystosci - nie tylko kuchenka, ale i sciany sa cale pokryte cienkim filmem z oleju, do ktorego przykleja sie brud. Stad tez gdy chce sie wynajac mieszkanie nalezy zwracac szczegolna uwage wlasnie na kuchnie - one sa najczeciej - obok lazienek - najslabszym ogniwem calosci.



O chinskich makaronach moznaby napisac cala ksiazke. Sa ich dziesiatki rodzajow - napopularniejszy jest makaron ciagniony (chyba tak nalezaloby go nazwac) Lanzhou Lanzhou La Mian 拉面兰州 - ciasto jest tak urobione 活面 (wymaga to wysilku i czasu), ze jest bardzo ciagliwe i nie rwie sie przy rozciaganiu; ciagnie sie je wiec najpierw na wyciagniecie ramion na boki, potem sklada w pol, znow rozciaga, i tak kilkanascie razy, az makaron staje sie odpowiednio cienki. Inny rodzaj makaronu to ciety nozem Dao Xiao Mian 刀削面. Duzy kawalek urobionego ciasta kucharz trzyma w jednej rece, a druga ostrym tasakiem (Chinczycy preferuja tasak i wykorzystuja go do ciecie tak jak my noz) scina nad kadzia z gotujaca sie woda 10cm paski makaronu, ktore po scieciu wpadaja do wrzatku. Co wieksi "artysci" klada sobie ciasto na glowie, po czym scinaja z niego makaron obiema rekami, w ktorych trzymaja tasaki.
Inne ciekawe rodzaje makaronu, to Kocie Uszy 猫耳朵 i "Wypryski" 搓疙瘩. Robi sie je biorac niewielka grudka ciasta i kciukiem "wcierajac" ja w druga dlon. Makaron zawija sie na ksztal kocich uszu lub plaskich spiralek. NB Chinczycy twierdza, ze oni byli pierwsi z makaronami, a Wlosi nauczyli sie sztuki robienia ich on Marco Polo...



Najprostszy i najmniej pracochlonny sposob robienia makaronu, to wyciskanie go (zdjecie chalupniczej "wyciskarki" bylo w poprzednim wpisie) 压面, tak tez robi sie makaron na skale przemyslowa.

Jesli chodzi o samo gotowanie, to makaron mozna zagotowac i podac go w zupie z dodatkiem warzyw czy miesa - nazywa sie go wowczas makaronem w zupie 汤面. Mozna go rowniez podsmazyc 炒面. Mozna go ewentualnie po ugotowaniu odcedzic, nalozyc do miseczki, po czym dodac odrebnie przygotowana "omaste" 卤面, np. z jajek i pomidorow. Do kazdego z tych sposobow mozna dodac ostrej pasty, octu winnego lub sosu sojowego. Dwie prowincje slynace ze swych makaronow to Shaanxi 陕西 i Shanxi 山西. Ta druga znana jest z produkcji octu winnego 陈醋, ktory dodaje sie do wielu potraw, takze oczywiscie makaronu. Ponoc dlatego, ze woda w Shanxi ma odczyn zasadowy, i dla zdrowia konieczne jest spozywanie duzych ilosci octu.



Makaron je sie paleczkami, co wymaga pewnych umiejetnosci, no bo jak nabrac dlugie nitki makaronu dwoma kijkami. Zeby moc najesc sie w ten sposob makaronem konieczne jest dobry "ciag" - bo makaron taki doslownie sie zasysa. Stad tez chinska knajpa z makaronami wypelniona jest dzwiekami takiego doslownego "wciagania" i siorbania. Niewprawnym osobom koncowki makaronu beda "tanczyly" i uswinia ubranie dokumentnie, wiec lepiej zrezygnowac z makaronu gdy jest sie oficjalniej ubranym.

Prowincja Shaanxi (ktorej stolica jest wlasnie Xi'an) slynie z pieknych wycinanek. Kobiety na wsi, gdy nadchodzi zima i nie ma prac polowych, siedza w domach (typowym domem sa rodzaje ziemianek 窑洞 wyrytych w zoltym lessie) na ogrzewanych lozkach Kang 炕 (jest to w zasadzie rodzaj pieca, tak jak u nas w starych kamienicach piece kaflowe, ale jest on plaski i sluzy jako lozko) i nozyczkami wycinaja misterne wycinanki. Te wycinanki zadziwiaja precyzja i kunsztem artystycznym; najczesciej z czerwonego koloru, naklejane byly na drzwi domostw dla ozdoby i odstraszenia zlych duchow. Do dzis ciesza sie one duza popularnoscia i orginalna pamiatke z wyjazdu do Shaanxi.



Wieza Bebna 鼓楼 stoi przy wejsciu do dzielnicy muzulmanskiej. Zbudowana w 1380 roku, pierwotnie znajdowala sie w niej olbrzymi beben, ktorego dzwiek glosil zmiany wart (Chinczycy dzielili dobe na 12 wart - dwu-godzinnych okresow). Beben nie zachowal sie do naszych czasow, ale wieza pozostala.
Poniewaz dzwiek bebna nie jest zbyt donosny, od 5 w n.e. zaczeto wykorzystywac dzwony (podobno dzwiek dwonu w Pekinie niosl sie na odleglosc 25km!), ktore podawaly czas w ciagu dnia, natomiast bebny - noca.

17 lutego 2009

Xi'an 西安 - przysmaki, ludzie i pare historyjek

Niedawno wrocilem z prawie tygodniowego pobytu z Xi'anu. Xi'an to dawna stolica kraju, o historii znacznie bogatszej niz Pekin, miasto slawne na swiecie przede wszystkim z odkrycia slawnej terakotowej armii pierwszego cesarza Chin, Qin Shi Huanga 秦始皇. Niemal kazda wycieczka, ktora przyjezdza do Chin, ma w programie wizyte w muzeum terakotowej armii.

Zdjecie - Stara uliczka prowadzaca do najwiekszego muzeum kamiennych steli - i najstarszych kaligrafii - w Chinach:


Moj pobyt w Xi'anie koncentrowal sie wokol codziennych cwiczen z mistrzem - pobudka o 6:00, przejazd do muzulmanskiej dzielnicy 回坊 na sniadanie, przejscie pod mury miejskie (Xi'an otoczony jest liczacymi sobie ponad 600 lat poteznymi murami), cwiczenie z mistrzem i grupa jego uczniow, potem przejscie na lunch, powrot do hotelu, sjesta, znow cwiczenie - najpierw samodzielne, potem w domu mistrza, kolacja u niego w domu, powrot do hotelu, robienie notatek, cisza nocna. Po 2 dniach stwierdzilem jednak, ze nie bede marnowal czasu na popoludniowa drzemke, i dwa razy pojechalem do slawnej Swiatyni Osmiu Niesmiertelnych; wieczorem natomiast jezdzilem do dzielnicy muzulmanskiej, ktorej nie mozna odmowic specyficznego kolorytu - mnostwo najrozniejszego jedzenia, sklepiki, mnostwo ludzi, turystow, muzulmanie zarowno narodowosci Hui 回族, jak i Ujgurowie 维吾尔族, zupelnie inne Chiny...

Zdjecie - ulubionym miejscem porannych cwiczen mieszkancow Xi'anu sa parki polozone wzdluz olbrzymich murow miejskich:



Zdjecie - Brama Wenchang 文昌门 w poludniowej czesci murow:

Piszac o Xi'anie koniecznie trzeba wspomniec lokalne potrawy. W miescie bylem wielokrotnie, zarowno sam i z rodzina, jak rowniez prowadzac wycieczki z Polski. Atrakcje w postaci najrozniejszych zabytkow troche mi sie juz opatrzyly (moze z wyjatkiem Muzeum Historii Prowincji Shaanxi 陕西历史博物馆, w ktorym wizyta jest zawsze fascynujaca wycieczka w gleboka przeszlosc Chin). Jedzenie w Xi'anie nie znudzilo mi sie jednak w ogole. Nie moge wiec go tutaj pominac. Najlepsza chyba kuchnie mozna znalezc w dzielnicy muzulmanskiej. Po pierwsze zadnej wieprzowiny, co dla mnie oznacza mozliwosc jedzenia wszystkiego; po drugie doskonale smaki - wyrazne, z przewaga arabskich przypraw i oczywiscie wszechobecnej ostrej papryki; po trzecie swietne slodycze - m.in. autentyczna chalwa, ktora nie odmiennie kojarzy mi sie z dziecinstwem, gdy byla rzadkim i prawdziwym rarytasem.

Zdjecie - Zupa Pieprzowo-Paprykowa 胡辣汤 smakuje z rana jak smietana...


Rano zwykle jadalismy zupe pieprzowo-paprykowa Hulatang 胡辣汤. Moze wydac sie dziwne, ze od rana meczy sie pusty zoladek ostrym jadlem, ale jakos nigdy nie mialem z tego powodu zadnych klopotow zoladkowych. Zupa wystepuje w dwoch odmianach - henanskiej (z prowincji Henan 河南) - jest gesta, szklista, zaciagnieta skrobia, z kapusta, ziemniakami, slodka papryka i wolowymi klopsikami, smakiem odrobine przypomina nasza zupe gulaszowa; i odmianie z Shaanxi 陕西 - ta jest ciemna, z cholera wie czym, bo jest nieprzezroczysta, ale tez jest bardzo smaczna.

Zdjecie - Muzulmanka sprzedajaca zupe Hulatang na ulicy:


Do zupy obowiazkowo kupuje sie gruby placek Mo 馍, ponoc typowa rzecz dla kuchni arabskiej, ktory rozdrabnia sie na dosc grube kawalki, topi je w zupie, i tak zajada. Poniewaz zupa jest dosc gesta, czesto po niej pilismy albo cieple mleko sojowe Doujiang 豆浆 albo rzadki kleik ryzowy Xifan 稀饭. Z jakichs nie znanych mi przyczyn Chinczycy nie pija z rana herbaty, co najwyzej goraca przegotowana wode albo wlasnie kleik ryzowy.

Zdjecie - Najrozmaitsze orzechy, migdaly i suszone daktyle oferowane na straganach w dzielnicy muzulmanskiej:


Jednego dnia zrobilismy sobie przerwe od zupy, i dla odmiany zjedlismy chyba najbardziej typowe chinskie sniadanie - rodzaj "chruscikow" gotowanych na glebokim oleju, czyli tzw. Youtiao 油条. Praktycznie w calych chinach mozna rano zobaczyc, jak na ulicy, na prowizorycznych piecykach zrobionych z metalowych beczek po oleju, gotuje sie Youtiao, obok stoja stoly, przy ktorych klienci na wolnym powietrzu konsumuja je, najczesciej jedzac rowniez lekki serek sojowy zwany "Sojowym Mozgiem" Doufunao 豆腐脑, o konsystencji galarety, do ktorego dodaje sie rozne przyprawy czy kiszonki; mysmy nasze Youtiao zjedli z mlekiem sojowym.

Zdjecie - Restauracja Rodziny Mi serwujaca Paomo jest zawsze pelna:


Jesli chodzi o obiady, to dominowalo moje ulubione Paomo 泡馍. Paomo to typowy przysmak kuchni muzulmanskiej. W skrocie mozna powiedziec, ze jest to rodzaj zupy z miesem i kawalkami placka. Ciekawy jest jednak sposob przyrzadzania - w ktorym zreszta klient bierze aktywny udzial. Pierwsza rzecz, to uiszczenie rachunku - wowczas trzeba rowniez podjac decyzje, czy chce sie zupe wolowa czy barania. Ogolnie ta druga uwazana jest za smaczniejsza i bardziej odzywcza (Chinczycy uwazaja baranine za mieso "cieplo", ktorego spozywanie skutecznie rozgrzewa organizm i chroni przed zimnem); co ciekawe, jeszcze nie trafilem na Paomo z baranina, ktora mialaby ten charakterystyczny paskudny zapach, ktory mozna czesto spotkac przy potrawach z baraniny serwowanych w naszym kraju. Dostaje sie pusta miske i kilka (w zaleznosci od zamowienia) niewielkich plackow Mo 馍. Dodatkowo kazdy dostaje - w ramach ceny - niewielki spodek z kiszonym slodkawym czosnkiem Tangsuan 糖蒜 i ostra pasta z papryki.

Zdjecie - szefowa knajpy trzyma kase (maz nie jest godzien zaufania); na malych talerzykach placki, slodki czosnek i ostra papryka:


Z tym wszystkim siada sie przy stole - a o miejsce nie jest w porze lunchu latwo - i przystepuje do darcia placka na drobne kawalki (w przypadku Hulatang kawalki byly duze, a przy Paomo im drobniejsze, tym efekt jest lepszy). Drac placek mozna sobie pogadac z kumplami, jest to - ja zwykle w kuchni chinskiej - swietna okazja do wymiany pogladow, nawiazania blizszych ukladow, etc. Po rozdrobnieniu placka oddaje sie go kelnerowi, ktory w brudnym kitlu uwija sie miedzy stolikami. On pyta, jaka zupe chcemy (wolowa czy barania), po czym daje nam metalowy numerek. W kuchni do naszej miski wrzucane jest mieso, zwykle ze sporym kawalkiem tluszczu, makaron sojowy 粉丝, jakas zielenina, wlewana zupa, a nastepnie calosc jest gotowana. Po jakichs 15 minutach kelner wychodzi z miska i wywrzaskuje nasz numer - i daje nam zupe po jego okazaniu. Ciekawe, ze w miesie nie widac juz tluszczu - wytapia sie on calkowicie podczas gotowania.

Zdjecie - Rozdrabnianie placka Mo:


Moim ulubionym miejscem, w ktorym serwowane jest Paomo jest Restauracja Rodziny Mi 米家泡馍馆 w dzielnicy muzulmanskiej. Jest ona bardzo slawna, wszystkie elementy - mieso, czosnek, placki - sa robione wg specjalnych receptur, co daje dosc wyjatkowy efekt smakowy. Niestety, niekiedy dochodzi do pomylek, i dostajemy zupe z plackiem pokruszonym nie naszymi, ale obcymi brudnymi lapami. Knajpa jak wspomnialem jest rodzinna, kiedys tatus wzial synka, kase, i w nielegalnych zakladach obstawili kilka druzyn pilkarskich. W rezultacie przegrali milion yuanow, i potem przez dluzszy czas nie tylko, ze jakosc Paomo gwaltownie sie pogorszyla, ale rowniez serwis mocno podupadl. Chyba jednak albo juz wyszli na swoje, albo doszli do siebie, bo podczas tej wizyty jedzenie bylo lepsze, niz kiedykolwiek. Paomo serwowane jest na kilka sposobow, w zaleznosci od ilosc zupy, w ktorej podaje sie je do konsumpcji. Rodzina Mi przygotowuje je na tzw. suchy sposob 干泡 - do jedzenia dostaje sie kawalki placka nasaczone zupa, tak, ze w misce nie ma praktycznie plynu; inny sposob podawania to tzw. Miasto Otoczone Woda 水围城 - w tym przypadku zupy jest na tyle w misce, ze otacza ona umieszczone w srodku i nasaczone nia kawalki placka.

Zdjecie - Rogaliki Mahua serwowane w "oleistej herbacie" z kostnego mialu:


Inny przysmak to tzw. Mahua 麻花, czyli rodzaj pieczonych, pokreconych twardych "rogalikow". Serwowane sa one w tzw. Oleistej Herbacie Youcha 油茶 - wrzucane do niej, gotowane przez chwile do zmiekniecia, i serwowane w misce razem z zupa. Sama Youcha zaparzana jest na brazowym proszku - calkiem niedawno dowiedzialem sie, ze sa zmielone kosci wolowe. "Herbata" czesto podawana jest na slodko - z cukrem, orzechami i rodzynkami. Muzulmanie maja rzeczywiscie smykalke do gotowania. Oprocz Paomo i Hulatang feruja oczywiscie slawne baranie szaszlyki 羊肉串, placki nadziewane miesem, Xiao Chao 小炒 (robione jak Paomo, ale z ostra papryka), najrozniejsze makarony (podawane w zupie - cos w rodzaju naszej zupy z makaronem) lub podsmazane. Nie moze rowniez zabraknac pierozkow Jiaozi 饺子 z ktorych Xi'an slynie (w programie wycieczek jest tzw. Pierozkowe Przyjecie 饺子宴, podczas ktorego serwuje sie dziesiatki rodzajow pierozkow, z roznym nadzieniem i roznego ksztaltu). Najpopularniejsze sa Jiaozi w kwasnej zupie 酸汤饺子 - jak nazwa wskazuje podawane sa one w zupie z duza iloscia octu winnego. To konkrety, a oprocz nich sa rowniez inne specjaly - suszone daktyle, orzechy wloskie, migdaly i dziesiatki najrozniejszych slodyczy - mnie szczegolnie przypadla do gustu wspomniana wyzej chalwa orzechowa 花生酥 oraz nadziewane persimonowe placki o smaku osmantusa 黄桂柿饼. To ostatnie wymaga wyjasnienia.

Zdjecie - Persimonowe placki podczas smazenia:


Otoz persimony to rodzaj owocow, ktore wygladaja troche jak pomidory, rosna na drzewach i dojrzewaja jesienia. Mozna jesc je surowe, ale tylko dojrzale, bo przedtem sa potwornie gorzkie. Dojrzaly persimon to taki, ktory w srodku jest kompletnie plynny, a skore ma bardzo miekka. Mozna miazsz jesc lyzeczka, jest bardzo slodki. Gdzies w pazdzierniku 1990 roku szkola zabrala nas na wycieczke do cesarskich grobowcow pod Pekinem. Jest tam mnostwo sadow owocowych, w tym sporo wlasnie persimonowych. Kolega z Bangladeszu polakomil sie na nie, kupujac kilka od przydroznej sprzedawczyni, i zaczal je konsumowac w autobusie. Po kilku minutach jazdy byl upackany jak niemowlak, bo persimony nie daly sie jesc normalnie trzymajac w reku. Po powrocie do akademika doprowadzila sie do porzadku, ale parenascie godzin pozniej zaczelo go czyscic od srodka ze hej... Madre ksiazki pisza, ze dojrzaly surowy persimon dobrze robi na zatwardzenie, ale spozyty w sporych ilosciach wywoluje rozwolnienie. Ciekawe, ze gotowany z kolei zatrzymuje rozwolnienie... Kandyzowane persimony sa nadziewane orzechami i utartymi z cukrem kwiatami osmantusa (sa to bardzo drobne, najczescie zolte kwiatki, o bardzo intensywnym zapachu, kwitnace jesienia), wygladaja jak niewielkie, okragle placki, i sa sprzedawane na wielu straganach w muzulmanskiej dzielnicy Xi'anu.

Zdjecie - Starszy muzulmanin czytajacy gazete na ulicy - nawet zima lepiej wyjsc na zewnatrz, niz siedziec zamknietym w domu:


Muzulmanie w Xi'anie to dosc zamknieta spolecznosc, trzymajaca sie razem w swojej enklawie 回坊. Maja wielka smykalke do handlu, takze tego drobnego, pracuja ciezko, czesto od najmlodszych lat. Zatrudniani sa czesto nastoletni chlopcy w wieku 12-13 lat, pochodzacy z biednych prowincji z polnconego zachodu Chin (najczesciej Gansu 甘肃 i Ningxia 宁夏); dostaja 70 yuanow (ok. US$10) miesiecznie, plus marne jedzenie; miejsce do spania musza sobie znalezc sami, zwykle gdzies w suterenie. Jesli wlasciciel pozwoli przespac im sie w knajpie na zlozonych stolach, to uwazaja to za wyroznienie. Wstaja o 3 nad ranem, ida kupic produkty do przygotowywania sniadania dla klientow, potem pomagaja w gotowaniu, sprzedaja posilki, potem znow praca w przygotowaniu lunchu, 3 godziny snu, i znow praca, zwykle do okolo polnocy. Praca jest niewolnicza, chlopcy sa czesto traktowani przez wlasciciela bestialsko, nic dziwnego, ze to wlasnie wsrod nich szerzy sie przestepczosc. Wladze patrza na sprawe przez palce, bo kwestia mniejszosc narodowosciowych - szczegolnie tych wyznajacych Islam - zawsze byla delikatna (czeste konflikty miedzy natywnymi Chinczykami - Hanami - a chinskimi muzulmanami), a poza tym - jak mowi stare powiedzenie - w za czystej wodzie ryby zyc nie moga 水至清则无鱼.

Zdjecie - Placki z nadzieniem warzywnym lub warzywno-miesnym smazone sa na poczekaniu:


LUDZIE...

...na polnocy Chin wyraznie roznia sie od tych na poludniu. Wiekszosc poludniowcow jest szczupla i drobna, natomiast Chinczycy z polnocy sa wyraznie wieksi, roslejsi. Do tego maja inne rysy twarzy, i mocno uogolniajac mozna powiedziec, ze ci z polnocy wygladaja bardziej "klasycznie". Chinczycy z polnocy odnosza sie do poludniowcow raczej pogardliwie, czasami nazywajac ich "drobnymi zlodziejaszkami" 瘪三 (to okreslenie szanghajskie, ale przyjelo sie juz w calym kraju) ze wzgledu na rachityczny wyglad i falsz w spojrzeniu... Podczas moich pobytow mialem okazje ogladac wiele scenek ulicznych, i rozmawiac ze znajomymi z Xi'anu.

Zdjecie - Placki Mo w dwoch rozmiarach - wieksze do nadziewania, mniejsze do rozdrabniania:


Przede wszystkim potrafia oni wypic, naprawde. Ogolna opinia o Chinczykach jest taka, ze potrafia sie upic niewielka iloscia alkoholu (jest taki dowcip z broda - opowiada student: "kupilismy butelke piwa na trzech a potem juz nic nie pamietam"...). Ponoc nawet naukowcy zauwazyli, ze Chinczykom brakuje jakiegos enzymu rozkladajacego alkohol, stad mala jego dawka zwala ich z nog. Moje obserwacje jednak sa zupelnie inne. Mieszkancy Xi'anu potrafia wypic, i to duzo. Preferuja smierdziuche powyzej 50 stopni (slaby alkohol uderza do glowy z opoznieniem, wpada sie pod stol zanim czlowiek sobie uswiadomi, ze ma dosc - tak mi tlumaczono). Pija malymi kieliszkami, ale duzo, zaczynajac od ogolnego toastu, a potem pijac kazdy z kazdym, albo kilku z jednym. Znajomy opowiadal, ze jeden z jego przyjaciol uwielbia wodke, kiedys upil sie mocno, wyszli z knajpy, a on po kilkunastu krokach zaczal wymiotowac. Jak go zapytali, czy jest jeszcze pijany, to odpowiedzial, ze w 80%. Po chwili znow go wzielo, ale na to samo pytanie odpowiedzial, ze w 60%... Inny pil az do krwotoku z zoladka. To wszystko obala mit o niemogacych wypic Chinczykach.

Zdjecie - Muzulmanska knajpa - w srodku serwuje sie pierozki w kwasnej zupie, a na zewnatrz sprzedaje slodkie co-nieco - placki persimonowe:


Kolejna rzecz - sa skorzy do bitki. Bylem swiadkiem sytuacji, gdy dwoch facetow siedzialo obok siebie na chodniku, i mialo czyszczone buty przez pucybutow. Nagle ni stad ni zowad jeden ryknal na drugiego, drugi rzucil w niego wiazanka, obaj wstali, po czym jeden nagle ruszyl na pierwszego i strzelil go w twarz. Tamten nawet sie nie zachwial, zaczal na pierwszego dalej rzucac bluzgi, pierwszy chyba stracil troche rezonu, wyciagnal komorke i zaczal dwonic po pomoc (wowczas dolaczylem do tlumu gapiow, zeby posluchac, o co poszlo): "Wez trzech ludzi i przyjezdzajcie szybko, nie zapomnijcie wziac giwer" (带三个人快过来,别忘带东西). Mysle sobie, bedzie jatka, ale drugi jak to uslyszal, to szybko odszedl, zlapal takse na rogu i odjechal... Sytuacja zupelnie jak z filmu.

Zdjecie - uliczni pucybuci - w takim miejscu bylem swiadkiem bojki:


Wyjezdzajac z Xi'anu autobusem na lotnisko widzialem podobna sytuacje - taksowkarz cos tam mruknal po nieudanym lapaniu klienta na kurs do lotniska, klient to uslyszal, ruszyl na tamtego, ryknal na niego, ale taksowkarz polozyl uczy po sobie, zaczal patrzec na boki i usmiechac sie glupio (taki usmiech to u Chinczykow oznaka zaklopotania).

Zdjecie - makaron mozna robic w rozny sposob, takze wyciskac w takich drewnianych szczekach:


Kolega opowiadal, ze do bijatyk dochodzi czesto, sam wielokrotnie bral w nich udzial. Raz ze znajomym ze szkoly byli w centrum handlowym. Doszlo do pyskowki z robotnikami sezonowymi, jeden z robotnikow uderzyl znajomego, ten jak poczul krew, to opanowala go furia, chwycil za os od roweru, i zdzielil z calej sily najblizszego napastnika; tamten zalal sie krwia i osunal nieprzytomny na ziemie (zasada jest taka, ze w przypadku potyczki z duza iloscia napastnikow, nie nalezy bic sie ze wszystkimi, ale wybrac mozliwie slabego i okaleczyc go, w ten sposob zniechecajac pozostalych do walki). Przyjechala wezwana przez obsluge sklepu policja, zabrala kolege, jego znajomego i grupe robotnikow na komisariat. Oficer spojrzal na mojego kolege i powiedzial: "Widac od razu, ze z ciebie ladne ziolko". Nagle zadzwonil telefon, oficer wyszedl na chwile, po czym wrocil i zwrocil sie do robotnikow: "Jestescie spoza Xi'anu, nie wiecie, ze jego mieszkancy mowia dosc ostro, ale to u nas normalne, i wcale nie oznacza, ze sie kloca z kims." "A wy" - tu zwrocil sie do kolegi i jego znajomego - "musicie zaplacic po 200 yuanow za zaklocanie porzadku". Chlopaki zaplacili, robotnicy wyszli, a gdy drzwi sie za nimi zamknely, oficer... oddal im pieniadze! Okazalo sie, ze w miedzyczasie kolega zadzwonil do znajomego, ktory jest szefem lokalnego oddzialu odpowiednika naszego ZOMO 武警 w Xi'anie, a ten natychmiast skontaktowal sie z komendantem posterunku, i sprawa zostala zalatwiona. Chlopaki wyszli z posterunku, a tam czekali na nich robotnicy z przeprosinami, mowiac "jestesmy zamiejscowi, nie chcemy miec klopotow tutaj, zebralismy razem 400 yuanow, prosze, wezcie je na zgode."

Zdjecie - Prazenie orzechow w goracym piasku - calosc mieszana jest w specjalnej mieszarce:


Ta historia, opowiedziana mi przez bohatera wydarzen, przy okazji dobrze ilustruje sile prawa w Kraju Srodka... Nic wiec dziwnego, ze gdy w zeszlym roku pewien chlop spod Xi'an domagal sie sprawiedliwosci, posunal sie do wziecia autobusu australijskich turystow jako zakladnikow, zadajac w zamian spotkania z komendantem policji w miescie. Sytuacja ta skonczyla sie tak, jak wszystkie podobne - zastrzeleniem terrorysty przez snajpera.

Wracajac do bijatyk - tego typu sytuacje raczej nie maja miejsca na poludniu - owszem, zdarzaja sie pyskowki, ale rzadko kiedy dochodzi do rekoczynow. A jesli w ogole, to zwykle kobieta oklada faceta...

Zdjecie - Muzulmanin sprzedajacy chalwe (w czerwonych papierkach):


Kierowcy w Xi'anie jezdza bardzo szybko i w ogole maja pieszych gleboko. Nie jest to rzadkosc, kulturalnych kierowcow w Chinach mozna na palcach policzyc. W Szanghaju przyzwyczailem sie do "wymuszania" pierwszenstwa podczas przechodzenia na pasach na zielonym swietle (taksowki zwykle scinaja przed przechodniami, lub wolno wjezdzaja miedzy nich na pasy, szczegolnie gdy skrecaja i maja warunkowe zielone swiatlo). W Xi'anie tez tak probowalem, i kilka razy doslownie otarlem sie o smierc, by w koncu kumpel kategorycznie nie zakazal mi tego zachowania. Zreszta podczas mojego krotkiego pobytu w Xi'anie zdarzyla sie cala seria wypadkow, w tym jeden szczegolnie tragiczny, gdzie ciezarowka "Wyzwolenie" 解放 wjechala na grupke dzieci jadacych do szkoly na rowerach, zabijajac 4 z nich; kierowca uciekl z miejsca wypadku. Policja zaoferowala 100tys. yuanow nagrody dla osoby, ktora pomoze go znalezc (NB w dzisiejszej gazecie wlasnie przeczytalem, ze kierowca oddal sie w rece policji).

Miasto lezy na szlaku z dzikiego zachodu Chin na wschod, takze szlakach przewozu narkotykow, stad tez przestepczosc jest duza, szczegolnie nalezy uwazac na okolice dworca kolejowego, ktore wsrod mieszkancow miasta maja zla slawe. Cudzoziemcy, ktorzy w Chinach moga czuc sie raczej bezpiecznie, rowniez padaja ofiarami napadow - znajomemu z Niemiec przed dworcem dwoch wyrostkow zabralo walkmana (to byla polowa lat 90tych) pod grozba uzycia noza.

Xi'an ma swoja atmosfere, ciekawa historie, mnostwo zabytkow, na ktorych pelne zwiedzenie potrzeba lat, a dodatkowo Starbucksa z darmowym internetem. Ma ciemne i jasne strony, jak kazde miejsce, ale da sie lubic.

Szczegolnie za to jedzenie...

8 lutego 2009

It's only (Chinese) Rock'n'roll...

...czyli muzyka rockowa w Chinach. Przez te prawie dwie dekady pobytu w tym przepieknym kraju mialem okazje sledzic rozwoj tutejszej muzyki rockowej, gatunku w sumie dosc Azji obcemu. Jak sie okazuje nie znow tak bardzo. Choc w przekonaniu wielu Azjaci sa tylko dobrzy w kopiowaniu, Chinczycy dosc szybko znalezli wlasna tozsamosc. Ich pierwsza gwiazda byl bez watpienia Cui Jian 崔健, zaczynajacy w drugiej polowie lat 80tych od przerobek zachodnich przebojow, a ktory pozniej poszedl wlasna droga, zakladajac zespol ADO, koncertujac w calych Chinach i poza nimi, spiewajac nawet dla demonstrantow na Placu Tian'an'men. Muzyka Cui Jiana byla porywajaca, a slowa czesto bezposrednio pokazujace slabe strony systemu politycznego.

Krotko potem pojawilo sie kilka innych zespolow - Czarne Pantery 黑豹 i Tang Dynasty 唐朝, ktore graly rocka w lzejszym i ciezszym wydaniu. Zespol Cui Jiana rozpadl sie na poczatku lat 90tych, jego czlonkowie poszli wlasnymi drogami, zaczeli eksperymentowac, a jednoczesnie scena muzyczna zaczela robic sie coraz ciekawsza. Dou Wei 窦唯 gral dekadenckie albumy z wysypiskiem smieci w centrum zainteresowan, Zhang Chu 张楚 wlaczal elementy pekinskiego folku do swoich melodii, a obok tych dinozaurow pojawil sie underground, zespoly grajace pokatnie, na malych scenach, czesto w pubach. Tych zespolow namnozylo sie jak grzyby po deszczu. Pekin - stolica nie tylko polityczna ale rownie kulturalna Chin - stal sie glownym magnesem przyciagajacym mlodych gniewnych z calego kraju. Nie sposob zliczyc tych wszystkich zespolow, fakt faktem, ze mlodzi ludzie mieli w koncu cos swojego oprocz wszechobecnego popu z Tajwanu i Hongkongu, mieli swoja muzyke, piosenki o ich problemach a nie jakies nieprzekonywujace wyznania milosne blagiera z Aromatycznego Portu (czyli Hongkongu).

Do rzeczy - lubie muzyke, nie tylko chinska klasyczna, jazz, ale rowniez rock, i gdy okazalo sie, ze 17 stycznia w Fabryce Snow (Dream Factory), muzycznym klubie w Szanghaju, odbedzie sie koncert czterech zespolow nagrywajacych dla wytworni MaybeMars z Pekinu, w ramach Jur Festival, nie moglem odpuscic takiej okazji. Zabralem kamere, wsiadlem w takse, i wieczorem pojechalem na klubu. Przyznam szczerze, ze troche mi sie nie chcialo, bo pozno juz bylo, ale zmusilem sie.

I nie zaluje.

Koncert mial zaczac sie o 21:00, ale gwiazdy rocka lubia kazac na siebie czekac. Mialem troche problemu ze znalezieniem Fabryki, ale przyjazny ochroniarz wskazal mi droge. Kupilem bilet za cale Y80, wszedlem do klubu, bylem tam pierwszy raz, wiec nie do konca wiedzialem, gdzie jest sala. Bileterka pokazala schody, zszedlem, i od razu udzielila mi sie ta specyficzna atmosfera oczekiwania na dawke adrenaliny. Troche pokrecilem sie dokola sali, sporo bylo tam cudzoziemcow, przynajmniej polowa ze wszystkich zgromadzonych, zwykle takie imprezy przyciagaja wlasnie nie-Chinczykow. Skrajnym przykladem moze byc koncert Rolling Stones w Szanghaju, gdzie publicznosc w 90% stanowili cudzoziemcy.

Po chwili znalazlem sobie dobre miejsce na filmowanie, przy barierce kolo stanowiska ze stolem mikserskim. Mialem gdzie postawic kamere, nikt nie mogl przejsc mi przed nosem, wszystko bylo nad podwyzszeniu, scene widac bylo doskonale. Przyznam szczerze, ze wolalbym byc przy scenie, w tlumie, gdzie dzieje sie najwiecej i mozna zawsze sie pokolebac, ale nici wyszlyby z krecenia. Pozostalem zatem przy stole i czekalem, az sie zacznie.

Po dluzszej chwili oczekiwania wypelnionej najpierw jakims elektronicznym jazgotem, a potem strojeniem instrumentow, zaczela grac pierwsza kapela.

AV Okudo (AV 大久保) czyli AVO z Wuhanu w centralnych Chinach gra dosc lekkiego rocka, w ktorym slychac facynacje popem z Hongkongu, ale widac, ze chlopaki maja do niego zdrowy dystans, troche jak Quentin Tarantino w "Pulp Ficton" - specyficzna forma ale tresc odlotowa. Widownia sie rozruszala, muzyka rytmiczna, melodyjna, pod scena nawet zaczely sie "skoki do wody" 跳水, czyli delikwent skakal ze scena wprost na roztanczony tlum - zawsze szczesliwie zlapany, ale pewnie dlatego, ze w wiekszosci byli to cudzoziemcy...






Wybrane przeze mnnie i zaladowane na Youtube trzy utwory AVO znajdziesz tutaj: Playlista AVO

Po AVO na scene wszedl mlodzieniec w okularach, ktory w towarzystwie dwoch kumpli na klawiszach, i przy akompaniamencie elektronicznej muzyki spiewal psychodeliczne kawalki. To SNAPLINE, zespol zlozony z trzech studentow pekinskich uczelni technicznych - i kto mowi, ze inzynierowie nie maja talentu w sztuce...Mlodzian - Chen Xi 陈曦 - spiewal po angielsku, i to calkiem niezle, i choc muzyka Snapline w sumie jest dosc hermetyczna, to nie mozna im odmowic tworzenia specyficznej atmosfery. Tlum przy scenie nie skakal, ale wyraznie byl wsluchany. Snapline to zespol odkryty przez Martina Atkinsa, perkusiste Public Image Ltd. z USA, ktory zmobilizowal zespol do wydania pierwszej plyty, miksujac ja w Chicago.





Nie bede ukrywal, ze po dosc monotonnej muzyce Snapline wejscie na scene trzech przedstawicielek plci zenskiej, ktore od razu zrobily na mnie dobre wrazenie pijac piwsko prosto z butelek, zostalo dobrze przyjete przez widownie. To OURSELF BEHIND ME czyli OBM, zespol rowniez z Pekinu. Nie ma w Chinach w sumie zbyt wielu dziewczecych kapel rockowych, a spiewajace dziewczyny to zwykle papkowaty pop z poludnia. Te z Pekinu pokazaly jednak klase, i to nie tylko w piciu narodowego chinskiego piwa Qingdao 青岛啤酒 (chcialoby sie powiedziec, ze jest najlepsze na swiecie, ale kazdy wie, ze najlepszy jest Lezajski Full...), ale rowniez w wydobywaniu skocznych dzwiekow z gitar. Piwa nie tknela tylko perkusistka, moze prowadzila... Zespol zagral ciekawie, mnie skojarzyl sie z Velvet Underground. Caly zreszta koncert mial na celu promocje nowego albumu grupy, albumu wydanego przez wytwornie Maybe Mars 兵马司. Wytwornia zalozona i kierowana przez cudzoziemcow robi dobra robote, choc chinska spolecznosc rockowych fanow troche sie burzy, ze ich dobre kapele zostaly kupione przez zagraniczniakow...




Wiecej na Playliscie OBM.

Dobrze po polnocy, juz 18 stycznia, na scene wkroczyl w koncu gwozdz programu, czyli CARSICK CARS. Przez tlumek zgromadzony pod scena jakby przeszedl prad - i nie dziwie sie. Zespol w ogole mi wczesniej nie znany, wiec pelne zaskoczenie. Ich muzyke mozna okreslic jednym slowem: czad! Zhang Shouwang 张守望, lider, wokalista i gitarzysta zespolu rzeczywiscie wie, do czego sluzy gitara, i dal niezly pokaz swoich umiejetnosci. Kapela gra skocznie, ma wielka grupe fanow nie tylko w Chinach, ale tez budzi rosnace zainteresowanie poza granicami kraju. Carsick Cars wystepowali razem z Sonic Youth w Chinach, dawali koncerty w Europie, Zhang byl wielokrotnie w USA, a jego solowka podczas koncertu w Pekinie w marcu 2008 zostala uznana przez slawnego krytyka muzycznego Alexa Rossa z "New Yorkera" uznana za jedno z dziesieciu Najlepszych Wykonan Muzyki Klasycznej (!) Roku 2008; Ross uznal Shouwanga za "najbardziej utalentowanego muzyka jakiejkolwiek sceny".
Nie dziwie sie - Carsick Cars jest tez na moim topie.




Wiecej na Playliscie Carsick Cars.

Wiecej o Jue Festival i wykonawcach zaprezentowanych w jego ramach mozna przeczytac tutaj, a o wytworni Maybe Mars - tutaj.

7 lutego 2009

Obiad z Mistrzem Kungfu

Jak co roku, stary rok sie konczy i zaczyna nowy. Zwykle ma to miejsce raz w roku. Ale w pieknym Kraju Srodka nastepuje to akurat dwa razy w roku. Najpierw nadchodzi nowy rok, ten nasz, gregorianski, 1 stycznia. Nie robi sie z tego powodu jakiejs wielkiej fety tutaj, dwa dni wolnego, obnizki w sklepach, koniec. Tak naprawde najwazniejsza jego przeslanka jest to, ze za pare tygodni nadejdzie prawdziwy - tj. Chinski Nowy Rok. Na jego nadejscie wszyscy czekaja i mocno sie do niego przygotowuja. Szalenstwo zakupowe (bo i spore obnizki w sklepach), w firmach uroczyste kolacje, jakies bonusy, wariactwo na dworcach kolejowych - ze az prezydent kraju apeluje do kolejarzy, by elastycznie rozwiazywali kwestie nabywania biletow. Kolejarze maja nie lada orzech do zgryzienia, bo w kilka tygodni musza prewiezc kilkaset milionow pasazerow. Kiedys sprawa zalatwialo sezonowe podniesienie cen biletow o 15%, teraz juz tego "nieludzkiego" podejscia sie nie stosuje. Nawet okrutne Chiny zaczynaja przejmowac sie jednostka i jej problemami.

Zdjecie - Mistrz ma styl i lubi chodzic w kapeluszu (to moda jeszcze z czasow starego Szanghaju) - ten przywiezlismy mu z Polski


Sklepy dekoruje sie na czerwono - nie dlatego, ze kraj jest komunistyczny, tylko ze czerwony to tutaj kolor szczesliwy. Krew plynaca w zylach jest czerwona, jest symbolem tetniacego zycia. A trup jest zimny i bialy - stad w Chinach bialy jest kolorem smierci i nieszczescia. Stad tez Chinczycy na rozne radosne okazje - sluby, narodziny dziecka - mowia "Czerwone sprawy" 红事.

Niektorzy twierdza, ze czerwony kolor sztandaru komunistycznego zjednal Mao szerokie rzesze zabobonnego chlopstwa podczas Wielkiego Marszu 长征.

U nas przygotowania do Nowego Roku ida normalnie. Wiadomo, ze w nocy sie nie wyspimy, bo za oknem bedzie wybuchac jak podczas nalotow dywanowych, a smrod prochu zapelni mieszkanie mimo zamknietych okien. Tradycyjnie pekla rura wodociagu, wiec nie ma wody i nie wykapiemy sie pewnie przez najblizsze kilka dni. No bo kto ma naprawic ja, jak wszyscy rozjechali sie do swoich rodzinnych miejscowosci, zeby spedzic swieta z rodzinami. Nic to nie szkodzi, za brudni znowu nie jestesmy, bo w ujemnych temperaturach czlowiek sie praktycznie nie poci. W szanghajskich mieszkaniach nie ma centralnego ogrzewania, zima wiec polegac mozemy tylko na grzejnikach olejowych i klimatyzatorach. Te drugie w ujemnych temperaturach prawie nie grzeja (pogrzeja przez chwile, po czym dmuchaja zimne powietrze rozmrazajac sie), poza tym fatalne uszczelnienie mieszkan i tak cale wysilki ogrzewania unicestwia. Swoja droga - odpukac! - prawie nie chorujemy, podczas gdy rodzina i znajomi w kraju co chwile jakies grypy lapia. Zimny chow ma swoje zalety...

Z tego zimna i braku wody nie pozostaje nam nic innego, jak wyjechac gdzies i zamelinowac sie w hotelu z woda i ogrzewaniem, i jakos przeczekac trudny swiateczny okres. Jutro ide na dworzec autobusowy, a nuz uda sie zalatwic bilety - koniecznie w obie strony, bo inaczej przez "wiosenne szczyty" nie wrocimy na czas.

Zdjecie - Pic trzeba umic - w Chinach piciu zawsze towarzyszy jedzenie, przynajmniej na poczatku libacji:


W niedziele 18 stycznia bylismy na przedswiatecznym lunchu. Zaprosilismy mojego mistrza kungfu, jego zone i kilku moich "braci" (czyli kumpli, z ktorymi razem sie u niego uczymy) do knajpy. Mistrz i moi kumple sa chinskimi muzulmanami narodowosci Hui 回族. Niewiele roznia sie wygladem od natywnych chinczykow, choc niektorzy maja troche inne rysy. Ponoc Hui sa potomkami arabskich i perskich kupcow, ktorzy trafili do Chin szlakiem korzennym i jedwabnym, dostali pozwolnie od cesarza na osiedlenie sie w kraju i malzenstwa z chinkami. To byla pierwsza fala, ok. 8/9 wieku, kolejna byla w 12/13, gdy zaprzyjaznione zachodnie armie pomagaly mongolskim zdobywcom swiata w ich podbojach. Od tego czasu minely juz setki lat, wiec po wygladzie trudno ich odroznic, tylko co poniektorzy maja bardziej kwadratowe szczeki, wieksze nosy, ale jezykiem mowia chinskim, tak naprawde cementuje ich Islam, wiara, zwyczaje - glownie jedzenie - no i wspolna niechec do Chinczykow.

Zdjecie - Mistrz, zywa historia Chin XX wieku...


Knajpe zasugerowal Mistrz, powiedzial ze jest w niej swietna baranina, okazalo sie, ze nalezy ona do jego ucznia, zreszta pochodzacego z tej samej miejscowosci, co mistrz, czyli Shenqiu 沈丘 w prowincji Henan 河南.

Mistrz jest ciekawa postacia, ma 91 lat, trzyma sie swietnie, dowcipkuje, ma lotny, bystry umysl, jak rzadko u osob w tak zaawansowanym wieku. W dziecinstwie wczesnie zostal osierocony, potem trafil do slawnego klasztoru Shaolin, w ktorym uczyl sie przez kilka lat sztuk walki, ale opusci go, gdy mnisi nalegali, zeby ogolil glowe i zmienil wiare. Potem trafil do Wuhanu 武汉, tam uczyl sie sekretnego stylu walki chinskich muzulmanow, ktory byl ich narzedziem samoobrony wobec dominujacych chinczykow. Juz w Wuhanie czesto bral udzial w bijatykach z chinczykami, a jego nauczyciel, Mai Jinkui 买金奎, byl slawny z licznych potyczek. Mai Jinkui przybyl do Wuhanu rowniez z Henanu, staral sie o prace przy rozladunku statkow w dokach miasta, ale lokalna mafia nie chciala go dopuscic. Doszlo do bijatyk, w koncu postanowiono rozwiazac sprawe pokojowym pojedynkiem. Zagotowano zelazna mise oleju, wrzucono do niej monete, i zarzadzono, ze kto wyciagnie ja, ten zostanie nadzorca robotnikow w dokach. Mai Jinkui nie mial wiele do stracenia, a wiele do zyskania, i blyskawicznym ruchem wyciagnal monete z dna misy z wrzacym plynem. Ponoc jego przedramie pozostalo czarne do konca zycia. Mistrz pracowal wiec w dokach w Wuhanie, ale po kilku latach zdecydowal sie pojechac do owczesnego chinskiego Eldorado, miasta, ktore przyciagalo awanturnikow z kraju i zagranicy.

Na poczatku nie bylo latwo, ale twarde piesci pomogly Mistrzowi ustalic sobie pozycje czlowieka, ktorego lepiej nie zaczepiac. Szybko zaslynal z umiejetnosci w bijatykach, czesto lokalni muzulmanie prosili go o pomoc w zalatwianiu spraw. Jedna z nich bylo uwolnienie zony jednego z nich - zostala ona porwana przez Gang Siekier 斧头帮 (zwany tak dlatego, ze ulubiona bronia jego czlonkow byly siekiery) porywajacy i sprzedajacy kobiety do burdeli, mistrz zalatwil sprawe wdajac sie w bijatyke z "zolnierzami" gangu, on jeden - z olbrzymim cepem zrobionym z dwoch dlugich kijow polaczonych lancuchem - przeciw kilku tuzinom. Mistrz do dzis zaluje swoich czynow, zaluje, ze niejedna osobe pozbawil zdrowia. Pewnie i zycia, ale o tym nigdy nie wspomina.

Za te swoje czyny Mistrz spedzil rok w wiezieniu, do ktorego wsadzili go komunisci, gdy w 1949 zajeli Szanghaj. Wsadzili na dwa lata za huliganstwo, i pewnie zasluzenie. Za dobre sprawowanie wypuscili po roku.

Przed wyzwoleniem w 1949 mistrz bral udzial w pokazach organizowanych przez Du Yueshenga 杜月笙, glowe mafii szanghajskiej. Rozbijanie cegiel, zapasy z bawolami, ciecie tasakiem arbuzow polozonych na obnazonym torsie - to byly typowe "sztuczki", jakimi raczono gawiedz podczas roznych akcji charytatywnych urzadzanych przez mafie. Du Yuesheng zaczal swoja kariere od sprzedazy slodkich ziemniakow, by w koncu stanac na czele najwiekszej organizacji kontrolujacej handel opium - i bedacej "ukryta" reka rzadu, gdy trzeba bylo rozprawiac sie ze strajkujacymi robotnikami w Szanghaju. Jak kazdy mafiozo, oprocz wladzy nieformalnej i pieniedzy chcial rowniez podniesc swoj status i uzyskac akceptacje i szacunek wyzszych warstw - stad akcje charytatywne i darowizny, jakimi hojnie darzyl lokalna spolecznosc.

Gdy Szanghajem rzadzil "sprzedawczyk" Wang Jingwei 汪精卫, mistrz wyjechal z delegacja lokalnych specjalistow walki wrecz do Japonii, by dac pokaz przed cesarzem Hirohito. Pokaz przerodzil sie w serie pojedynkow, bo na Japonczykach pokazy gimnastycznej sprawnosci wrazenia nie zrobily. Mistrz stanal do pojedynku z lokalnym ekspertem walki mieczem; przedtem uzgodnil z kierownikiem grupy, ze w razie, gdyby co, jego cialo ma byc przewiezione z powotem do Chin i tam pochowane. W nocy ostrugal sobie kij, i z tymze kijem stanal przeciw Japonczykowi. Jak wspomina Mistrz, cala walka trwala chwile - Japonczyk zaatakowal pierwszy pionowym cieciem z gory na dol, Mistrz zrobil niewielki krok w bok, zbij miecz na bok jednym koncem kija, a drugim o malo co nie zmiazdzyl Japonczykowi potylicy. Zatrzymal jednak kij w ostatniej chwili - i za to miedzy innymi otrzymal specjalna plakietke od Hirohito. Plakietke zona mistrza spalila w czasie Rewolucji Kulturalnej, gdy Czerwoni Straznicy Rewolucji pladrowali mieszkania szukajac ukrytych prawicowcow trzymajacych w domu ponizajace dowody zwiazku z zagranica i stara kultura.

Zdjecie - Mistrz z zona - sa razem od 67 lat:


Mistrz po wyzwoleniu stopniowo zyskal przychylnosc lokalnego zwiazku sztuk walki, jezdzac wielokrotnie na turnieje po calych Chinach. Do dzis uznawany jest za zywa legende chinskich sztuk walki, nie tych akrobacji i gimnastyki, ale tych, gdzie czesto trzeba bylo polozyc zycie na szali losu, nie bedac pewnym, czy do domu wroci sie zywym.

Mistrza dazymy szacunkiem, lubimy go, on jest zreszta bardzo otwarta i spoleczna osoba, lubi imprezy. Kiedys lubil wypic (i nic mu nie przeszkadzalo, ze byl muzulmaninem), i to duze ilosci trunkow 50% i wiecej, ale wylew dal mu nauczke. Majac 78 lat rzucil alkohol calkowicie, i znow wrocil do niezlej formy.

Tak wiec w niedziele pojechalismy na wschodnia strone rzeki i zjawilismy sie u mistrza troche po 11:00 przed poludniem. Juz czekal na nas z zona i jakims swoim uczniem - jak sie okazalo wlascicielem knajpy, w ktorej mielismy zjesc lunch. Pogadalismy chwile o starych dobrych czasach, obalilismy po szklance zielonej herbaty, i pojechalismy do knajpy. Zawiozl nas swoja bryka (chinska terenowka) uczen mistrza. Dojechalismy po kwadransie, przed knajpa juz czekala grupa moich starych kumpli - Xinjian z Henanu, Lao Jiang (z Bozhou 亳州, stary zabijaka, ale rowny gosc), Lao Liu (moj dobry przyjaciel, z ktorym zreszta cwiczymy na boku jeszcze jeden styl), do tego dwoch znajomych z Shenqiu w Henanie - wspominany wlasciciel knajpy oraz handlarz koszernym miesem dla restauracji muzulmanskich.

Muzulmanie - choc do alkoholu maja mniej lub bardziej ortodoksyjne podejscie - laczy zwyczaj jedzenia tylko koszernego miesa. Takie mieso to wolowina lub baranina - wieprzowina, pies, itp. to tabu. Mieso jest koszerne, jesli pochodzi z koszernego uboju. Najwazniejsze, zeby cala krew ze zwierzecia byla spuszczona. Ma to z pewnoscia uzasadnienie zdrowotne, kiedys slyszalem, ze w sredniowieczu robiono trucizne z krwi swinskiej, szczujac swinie na smierc psami. Nie ma watpliwosci, ze zwierze czujac zblizajaca sie zmierc w rzezni wydzieli roznego rodzaju toksyny do krwi. Nie jestem biologiem, nie znam sie na tym, ale jakis sens w tym jest. Muzulmanskie restauracje w Chinach zawsze maja zielona wywieszke z jakims napisem po arabsku, a do tego po chinsku Qingzhen 清真 - koszerna.

Przy stole siedzial jeszcze jeden znajomy - Lao Tang. Lao Tanga spotkalem pare miesiecy temu na slubie syna Lao Liu. Lao Liu mial wowczas mocno w czubie, dzis nie pamietal, ze ja juz wczesniej poznalem Lao Tanga. Lao Tang byl - oprocz mnie i obu M - jedynym nie muzulmaninem przy stole.

Zdjecie - Lao Liu (po lewej), nie tylko dobry w kungfu, ale rowniez wyksztalcony 文武双全, i Xinjian:


Obiad zaczelismy od zimnych przekasek, orzeszki, ogorki z czosnkiem, zoladek wolowy pociety w nitki na ostro. W miedzyczasie przyniesiono kociolek - wykonany z mosiadzu gar z kominem, w ktorym palil sie spirytus podgrzewajac znajdujaca sie w nim zupe. Zupa byla odpowiednio doprawiona zawczasu. Kazdy z nas dostal - oprocz tradycyjnego kompletu zastawy - specjalna paste.

Kociolek - Huoguo 火锅 - jest bardzo popularny w calych Chinach, szczegolnie polnocnych, powszechnie uwaza sie, ze wywodzi sie z Mongolii, ale historycy uwazaja, ze ma jak najbardziej chinskie korzenie, i ze slawne naczynia rytualne - trojnogi Ding 鼎 byly pierwotnie uzywane jako kociolki do warzenia strawy. Kociolek jest dosc wygodnym sposobem przygotowywania jedzenia - zupa gotuje sie w nim, a mieso (najczesciej baranina), warzywa, itp. - podawane jest surowe na talerzach. kazdy sam nabiera paleczkami na co ma ochote, wrzuca do gotujacej sie w kociolku zupy, po chwili wyciaga z kociolka juz ugotowane, macza w pascie i konsumuje. W zimne dni siedzi sie przy okraglym stole, rozmawia, gotuje, je, oczywiscie pije przy tym alkohol, swietny sposob na przelamywanie barier towarzyskich, wzmocnienie wiezi przyjazni, kontakt z ludzmi.

Zdjecie - Xinjian - dzieki niemu chinskiej smierdziuchy nie rusze juz nigdy wiecej:


Ja chinskiej bialej wodki nie pije od dluzszego juz czasu. Dokladnie od momentu, jak swego czasu na podobnej imprezie najpierw wypilem sporo piwa, potem z kazdym przy stole po kieliszku (a bylo towarzystwa z 12 osob), potem dosiadl sie do stolu Xinjian i wyciagnal zza pazuchy samogon z rodzinnych stron i zaprosil mnie do picia. Zaczelismy pic, ja zupelnie nieswiadom mocy trunku, w pewnym momencie (pamietam jak przez mgle) zamiast Xinjiana (ktory mial najwyrazniej dosc) zaczal pic ze mna jego 17-letni syn. Nie bylo nic na zapitke, wiec popijalem samogon czerwonym winem. Nie wiem, jak dlugo to trwalo, urwal mi sie film, a potem pamietam tylko siebie nachylonego nad umywalka w restauracyjnej ubikacji i probujacego oczyscic sie z trucizny. Xiao Jin, moj inny serdeczny przyjaciel i rowniez uczen mistrza, poklepywal mnie po plecach i uspokajal. Dwie godziny wisialem nad umywalka, po czym Xiao Jin odwiozl mnie do domu. Duza M dala mi wody z sola, ale dochodzilem do siebie przez pare dobrych dni, a smierdzialem chyba z 2 tygodnie. Smierdzialem - bo chinska wodak robiona na sorgo 高粱 (gatunek prosa) , ma intensywny zapach, cos miedzy denaturatem a brzozowka. Swego czasu prowadzilem polska wycieczke i pewna uczestniczka stwierdzila, ze pachnie jak brandy, no ale nie miala moich doswiadczen.

W kazdym razie ja, Duza M i wlasciciel kanjpy pilismy wino ryzowe, a reszta towarzystwa to smierdzace swinstwo. Po jakiejs godzinie dojechal do nas Duzy J z akademika - troche przygaszony, bo oblal jeden egzamin, ale mu moi kumple nalali smierdziuchy i chyba swiat dla niego nabral cieplejszych kolorow.

Jedlismy przede wszystkim baranine. Musi byc ona pocieta na bardzo cienkie plasterki, i najczesciej robi sie to zamrazajac ja i wowczas tnac. Jednak w ortodoksyjnych knajpach - a w takiej wlasnie bylismy - uzywa sie swiezej baraniny i tnie surowe swieze mieso. Wymaga to nie lada umiejetnosci i ostrego narzedzia, ale daje tez zupelnie inny smak. Cienko pocieta baranina gotuje sie bardzo szybko - zwykle wystarczy zanurzyc ja dwa, trzy razy w gotujacej sie w kociolku zupie i juz mozna ja konsumowac. W zwiazku z tym nazywa sie ja "Oplukiwana Baranina" 涮羊肉 - bo gotowanie jej wyglada jak plukanie ubrania w wodzie przez zanurzanie i wyciaganie.

Baranina byla rzeczywiscie rewelacyjna. Po chwili jednak na stole pojawily sie jakies surowe czesci barana trudne do zidentyfikowania. Mistrz przysunal blizej mnie talerzyk, zachecajac do konsumpcji. Spojrzalem na zawartosc talerza podejrzliwie, majac jak najgorsze podejrzenia. Nie mylilem sie:

"To jadra baranie, sprobuj, bardzo smaczne! 羊蛋,吃吧,很不错" - powiedzial Mistrz zachecajaco
"Dziekuje, juz sie najadlem i wiecej nie moge! 吃饱撑了,吃不下去" - odrzeklem

Na szczescie w ogolnym zgielku i halasie sprawa nie przyciagnela uwagi innych biesiadnikow, ktorzy z pewnoscia dolaczyliby do Mistrza przymuszajac mnie do sprobowania specjalu. W 1992, gdy Duza M przyjechala pierwszy raz do mnie do Pekinu, pewnego dnia odwiedzilismy mojego owczesnego nauczyciela Taijiquan 太极拳. Na stole bylo wiele nie znanych nam smakolykow, a goscinni gospodarze uwazajac, ze krygujemy sie z jedzeniem, wkladali nam co lepsze do talerza. W pewnym momencie nauczyciel wlozyl mi cos dziwnego, jak sie okazalo, pociete w paski swinskie uczy. Wowczas zachowalem sie jak ich konsumowana wlascicielka - nalozylem Duzej M spora porcje tlumaczac wspolbiesiadnikom, ze "Ona za tym przepada...".

Koty musza przeciez przejsc chrzest bojowy.

Wracajac do szanghajskiego obiadu - po chwili pojawily sie najrozniejsze szaszlyki, ktore wlasciciel knajpy piekl dla nas w czyms przypominajacym rynne, na zewnatrz knajpy. Czesc z nich byla z miesem, ale czesc nie do konca. Moi bracia zachecali mnie do jedzenia czegos bialego, jakby szklistego makaronu. "To sciegna. My cwiczacy kungfu powinnismy duzo tego jesc, od tego rosnie sila!". Sciegna okazaly sie praktycznie bez smaku, ale wymagaly twardego uzebienia i sily w szczekach. O dziwo Malej M bardzo smakowaly, ale ona ma w naszej rodzinie najlepsze zeby.

Zdjecie - z wlascicielem knajpy musi wypic kazdy gosc, takze Duza M:


Ja z Duza M i wlascicielem knajpy pilismy wino ryzowe, czyli tzw. "zolte wino" 黄酒, bardzo zacny trunek na zimowe dni, ktory - w przeciwienstwie do chinskich "bialych" wodek - nie oslepia - a ponoc wrecz sprzyja zdrowiu. Reszta kompanii pija smierdziuche. Przodowal w tym Lao Jiang. Jak juz wspominalem Lao Jiang ma wsrod uczniow Mistrza opinie zabijaki. Nie jest wcale najlepszy w cwiczeniach, ani najsilniejszy, ani najsprawnieszy, ale ma ta wrodzona smykalke do bitki, ktora w krytycznych momentach daje wiecej niz lata cwiczen. Lao Jiang lubi sie bic i nieraz Mistrz musial przez swoje kontakty wyciagac go z tarapatow. Chiny to taki ciekawy kraj, gdzie osobiste uklady sa czesto silniejsze od prawa. Pamietam, ze kiedys jeden z uczniow Mistrza pobil kogos smiertelnie, ale Mistrz wowczas jasno powiedzial, ze nic pomoc nie moze - przestepstwo bylo zbyt powazne, zeby jego znajomosci i uklady mogly cos pomoc. Lao Jiang ma corke, jest z niej bardzo dumny, dziewczyna najwyrazniej jest pracowita, i po studiach znalazla dobra prace w biurze kontroli sanitarnej (taki nasz Sanepid). To rzeczywiscie niezla robota, biorac pod uwage ile moze wziac w lape od wlascicieli knajp czy producentow zywnosci. Z drugiej strony po ostatnich skandalach z mlekiem w proszku zatrutym melanina firmy Sanlu 三鹿 (doszlo do kilku tysiecy bardzo ciezkich zachorowan i wielu przypadkow smiertelnych wsrod dzieci karmionych tym mlekiem) zaden kontroler nie wezmie na siebie takiego ryzyka...

Zdjecie - Lao Jiang zawsze w pogodnym nastroju, ktory nie odstepuje go nawet w czasie bitki...


Obiad zaczelismy kolo poludnia, a skonczylismy gdzies po czwartej. Zaplacilem rachunek, dostalem paredziesiat yuanow rabatu, dobre i to. Mistrz i zona byli juz zmeczeni, chcieli wrocic do siebie i zdrzemnac sie (jak to maja tutaj w zwyczaju nie tylko ludzie starsi, poobiednia drzemka jest popularna w calym kraju), pozegnalismy sie, szef knajpy odwiozl ich, mysmy tez zaczeli sie zegnac. Lao Liu wzial mnie na strone, do Lao Tanga.

Lao Tang to ponoc tez niezle ziolko. Wyglada troche jak pracownik banku, w kazdym razie inteligent. W rzeczywistosci robi jakies dziwne biznesy, ma obywatelstwo Hongkongu, do ktorego wyjechal w latach 80tych. Podczas rozmow przy stole dyskutowalismy o studiach naszych dzieci, Xinjian chce wyslac swego syna na studia do Australii, ale ten nie zdal testow jezykowych. Duzy J studiuje na Jiaotong University 交大, jest to uczelna uznawana tutaj za renomowana, mial duzo szczescia, bo udalo mu sie dostac stypendium od rzadu chinskiego na cale studia (za co jestem temuz rzadowi bardzo wdzieczny - bo nasz rzad oczywiscie odmowil). Finansowo oznacza to duza ulge - semestr studiow kosztuje ok. 25tys. yuanow, a Duzy J dostal jeszcze akademik i kieszonkowe. Lao Tang pokiwal glowa mowiac, ze jego corki studia w USA kosztuja za semestr 30tys., ale US$. Pozniej Lao Tang zaczal opowiadac o swoich bijatykach, ponoc czesto dochodzilo do nich po pijanemu, kiedy zupelnie sie nie kontrolowal, raz pobil ponoc dwoch policjantow, wywolujac u jednego wstrzasnienie mozgu. Mnie jakos trudno bylo uwierzyc w te historie, bo za takie "wyczyny" to tutaj (i chyba nigdzie na swiecie) ciezko sie placi. Lao Liu potem dzwonil do mnie, rozmowa zeszla na temat Lao Tanga, ponoc Lao Tang rzeczywiscie po wodce jest nieobliczany, a to, ze nigdy nie byl karany, ze wyjechal do HK i ze ma tyle pieniedzy wynika z jego dodatkowej pracy dla pewnych specyficznych sluzb...

Zdjecie - Lao Tang, kto by pomyslal, ze w skorze owcy siedzi prawdziwy wilk...


Umowilismy sie na spotkanie po Nowym Roku, Lao Tang jest ponoc bardzo szybki, a co wiecej doskonale sie rusza, i od jednego z mistrzow Cha Quan 查拳 nauczyl sie specyficznych krokow, pozwalajacych mu przechodzic za plecy przeciwnika; jak mowil Lao Tang, idealne przeciw wysokim osobom... Lao Tang jest ode mnie nizszy z 2ocm, wiec wiem, do kogo pil. W kazdym razie ja sam dostawalem juz drugiego kopa (wino ryzowe ma to do siebie, ze najpierw wprowadza w dobry nastroj, a potem nagle uderza do glowy) i jeszcze troche, a Duza M z Duzym J musieliby mnie holowac do domu. Czas byl najwyzszy pozegnac sie z towarzystwem, przejsc do metra i wracac.