29 września 2009

Wielki Chinski Mur...

Niestety, publikowanie postow na tym bloggerze stalo sie praktycznie niemozliwe. Chiny blokuja bardzo wiele stron internetowych - Youtube, Facebook i Bloggera. Od ponad roku probowalem juz roznych sposobow, i wszystkie one byly zawsze nieco uciazliwe, ale jakos funkcjonowaly. Ostatnimi czasy jednak wiekszosc z nich zawodzi, lub umozliwiaja wejscie na strone tylko przez krotka chwile, po czym polaczenie zostaje zerwane i trzeba wszystko zaczynac od poczatku. Tylko jesli uda sie wstrzelic w "okienko" polaczenia, to jest szansa, ze wpis zostanie opublikowany (co mam nadzieje z tym postem sie stanie).

Przyznam szczerze, ze przeraza mnie to - mamy 21 wiek, Chiny staja jednym z najbardziej znaczacych krajow na mapie gospodarczej i politycznej swiata, a taka zwykla rzecz, jak swobodne surfowanie staje sie niemozliwa. Kto pamieta jeszcze czasy PRLu, ten zobaczy w tym jakze typowe ograniczenie do informacji i narzucanie jedynego slusznego swiatopogladu obywatelom.

ChRL bedzie obchodzic za kilka dni 60ta rocznice swego powstania - i caly kraj ogarniety jest euforia, TV az zachlystuje sie dokonaniami ostatnich 60 lat, obywatele na ekranie piszcza z zachwytu, postep, dokonania, rozwoj gospodarczy, "harmonijne spoleczenstwo", dziesiatki pustych hasel majacych na celu odwrocenie uwagi obywateli od tego, co mogloby im popsuc humor - mowiac oglednie.

Miesiac temu wszedlem w 20 rok pobytu tutaj, nie los nas tutaj rzucil, ale swiadomy wybor i troche przeznaczenie; poza tym na kraj, ktory nas gosci nie powinienem tez narzekac. Tylko szkoda troche, ze tak trudno przebic sie przez ten Mur, zeby opisywac ten piekny kraj na wlasnym blogu...

PS.Jesli ktos wie, jak ominac Mur i wejsc na bloggera, to prosze o rade - i z gory dziekuje!

26 lipca 2009

Zasluzony, pracowity urlop nad poludniowymi morzami...


Od 1 lipca jestem poza Wielkim Zlym Miastem, pracowicie spedzajac wakacje z rodzina. Dostep do internetu mam ograniczony, i za bardzo nie ma czasu na publikowanie nowych postow, niemniej w miare mozliwosci zapisuje wszystko, i po powrocie do Szanghaju bede sukcesywnie wstawial relacje z pobytu tutaj, a dzieje sie wiele.

Wracam okolo 10 sierpnia, wiec zapraszam starych i nowych gosci do czytania nowych postow na blogu po tym terminie!

16 czerwca 2009

Najgorszy Dzien Tygodnia...

Dzis szczegolny dzien. Nie tylko dlatego, ze przyjechali W i P i przywiezli ptasie mleczko, prince polo i fete. Po wczesnej pobudce (zeby zdarzyc na lotnisko i ich odebrac) zadzwonil T z Seattle. T to moj dobry znajomy internetowy, zafascynowany wewnetrznymi sztukami walki. T bezinteresownie podsylal mi najrozniejsze czasopisma i ksiazki z USA, nie zadajac za to nigdy nic w zamian. Spotkalism sie tylko raz, chyba na 3 minuty, w lobby hotelu w Xi'anie, gdy prowadzilem grupe z Polski. Kilka lat temu T przyslal mi "Road to Heaven" Billa Portera. Ksiazke przegladnalem, i uznalem, ze co moze wiedziec o Chinach cudzoziemiec, ktory niewiele czasu tu spedzil (bo wiekszosc na Tajwanie). Pare lat pozniej z braku czegos lepszego siegnalem po ksiazke jeszcze raz i... przeczytalem jednym tchem. To nie byl wymadrzajacy sie cudzoziemiec, ktory cos gdzies uslyszal i sprzedaje zaraz, zeby zrobic wrazenie na nic nie wiedzacych czytelnikach. Ksiazka Billa pokazala nie tylko doskonaly kunszt piora (na tyle, na ile moge ocenic jego jezyk nie bedac natywnym speakerem angielskiego), ale rowniez wielka erudycje i znajomosc Chin, znajomosc taka od podszewki, szczegolnie Buddyzmu, ale takze historii, poezji, w ogole kultury. Nic zreszta dziwnego, skoro Bill spedzil wiele lat na Formozie, z czego gros czasu w klasztorze buddyjskim tlumaczac z chinskiego na angielski klasyki buddyzmu. Tak naprawde slawe przynioslo Billowi tlumaczenie poezji Zimnej Gory (Hanshana 寒山), uznane za bardzo udane i pokazujace jego talent literacki. Potem byla wspomniana juz "Road to Heaven", ktorej tlumaczenie na chinski w 2006 zrobilo tutaj furore. A ostatnio doskonaly "Zen Baggage".

Ale wracajac do dzisiejszego poranka. Ja w ogniu przygotowan, a tu dzwoni komorka. Odbieram z niecierpliwoscia, bo i wczesnie i ja w biegu. Po drugiej stronie T. Pospiech opada, rozmawiamy przez chwile, on mowi, ze jest obok niego ktos, kto chce zamienic ze mna kilka slow. Ja wciaz mowie, ale slysze, ze T probuje cos powiedziec. Mowie cos do niego zwracajac sie "T", a tu slysze, "To nie T, to Bill..."

Zamurowalo mnie.

Bill Porter.

Porozmawialismy chwile. Pierwszy kontakt zostal nawiazany. Jest szansa na spotkanie wkrotce.
I kto mowi, ze poniedzialek to najgorszy dzien tygodnia?
PS.A wszystkim zainteresowanym kultura Chin goraco polecam ksiazki Billa, szczegolnie te wymienione w tym wpisie.

14 czerwca 2009

Niebianskie Tarasy 天台山 w maju - ku nieznanemu - Czesc Pierwsza


Nieco ponad tydzien temu obchodzilismy chinskie swieto Duanwu 端午节 i z tej okazji obie M mialy 4 dni wolnego. Jeszcze dwa lata temu chinczycy mieli wolne tylko z okazji pierwszego maja i pierwszego pazdziernika, a ze swoich wlasnych tradycyjnych swiat mieli tylko Swieto Wiosny. W kraju, w ktorym nie ma platnych urlopow, tylko w te trzy swieta narod wyjezdzal wakacjonowac, co przy sporej ilosci obywateli oznaczalo potworne tlumy wszedzie. Mialem wielokrotnie okazje prowadzic wycieczki z Polski na 1go maja i na poczatku pazdziernika, i byl to koszmar. Szczegolnie utkwilo mi w pamieci zwiedzanie Zakazanego Miasta (czyli palacu cesarskiego) w Pekinie, gdy jedna z uczestniczek potknela sie na wysokim progu w jednym z przejsc, i stracila rownowage, a tlum jej omal nie stratowal. Na szczescie dzieki tlumowi udalo jej sie wrocic do rownowagi, ale strachu sie najadla co niemiara - ja tez. Inna wycieczka miala spedzic fascynujacy dzien na slawnej taoistycznej gorze Huashan 华山, znanej z pionowych scian i niesamowitych widokow. Gdy w koncu dojechalismy pod wyciag, okazalo sie, ze czeka nas stanie w kolejce przez co najmniej 3 godziny. Ruszylem wiec do naczialnika wyciagu, a ten byl ze mna szczery. Powiedzial, ze nawet jesli wpuscilby nas do kolejki (choc grozilo to zamieszkami ze strony tlumow czekajacych), to nie ma pewnosci, czy to samo uczyni jego odpowiednik na szczycie. Poniewaz wieczorem mielismy pociag z niedalekiego Luoyangu, nie moglismy podejmowac takiego ryzyka, i zrezygnwalismy z wjazdu na gore. NB ta grupa, ktora zwiedzala Chiny w czasie Zlotego Tygodnia 黄金周 swiat pierwszego maja byla upiorna - nigdy jej nie zapomne, a nawet gdybym chcial, to siwe wlosy, ktorych mi wtedy gwaltownie przybylo, nie pozwola na to...

Rzad chcac rozladowac takie sytuacje skoncentrowanych wyjazdow w trzech okresach w roku, postanowil wskrzesic kilka tradycyjnych swiat chinskich - Swieto Duanwu i Swieto Srodka Jesieni 中秋节. Wskrzesic glownie po to, zeby rozladowac nieco ruch turystyczny z okazji 1go maja, a jednoczesnie dac ludziom wiecej mozliwosci wyjazdow - i w ten sposob ozywic nieco sektor turystyczny Chin. Nie do konca sie to udalo. Pelny tydzien wolnego z Dnia Pracy pozwalal na dluzsze wyjazdy. Skrocenie go, a w zamian danie tu i tam 2-3 dni spowodowaly, ze ludzie albo siedza w domach, albo szwendaja sie po sklepach, albo ewentualnie jada gdzie blisko. Nie bede ukrywal, ze dla nas to dobre rozwiazanie, bo nie musimy sie bac problemow z kupowaniem biletow, zajetymi hotelami czy tlumami na szlakach. Zreszta z reguly unikamy uczeszczanych szlakow, idziemy w rejony malo znane, eksplorujac dzikie i malo dostepne miejsca.

Nie za bardzo mialem okazje przygotowac sie do ostatniego wyjazdu - kontrole jakosci, pisanie raportu, szybkie pakowanie, malo snu, zawalone noce; w koncu autobus w srode wieczorem, ladujemy w ulubionym hotelu z kiepskim sniadaniem. Na szczescie zabralem ze soba doskonala ksiazke, w ktorej opisane sa miejsca, ktore czesto trudno znalezc na mapie, a i lokalni mieszkancy Tiantai czesto w ogole o nich nie slyszeli. Ksiazek napisal mieszkaniec Tiantai i wedrowiec z zamilowania, i jest to nasza prawdziwa biblia dostarczajaca wielu informacji o rejonie. W srode wieczorem, gdy dziewczyny znuzone podroza poszly spac, siadlem nad ksiazka i zaczalem ja ponownie studiowac. Wczesniej juz mialem koncepcje, jak spedzimy pierwszy dzien. Planowalem krotka wyprawe, zeby pospac dluzej i odpoczac. Chcialem w ten pierwszy dzien pojsc w okolice swiatyni, w ktorej znajduje sie pagoda - sakrofag z cialem Zhizhe, zalozyciela odmiany Tiantai chinskiego buddyzmu. Ksiazka mowila, ze znajduje sie tam inna, opuszczona swiatynia, zwana Swiatynia Wielkiego Pokoju 太平寺. Niedaleko niej mialy znajdowac sie dzikie formacje skalne warte zobaczenia. Taki plan postanowlismy zrealizowac, i nastepnego dnia po jak zwyke kiepskim sniadaniu (do tego w tlumach lokalnych turystow przepychajacych sie do koryta, Duza M strasznie sie tym frasowala) zamowilismy z recepcji taksowke. Taksa przyjechala szybko, po 15 minutach, od kierowcy, ktory nas wiozl z dworca autobusowego do hotelu poprzedniego wieczora znalismy przyblizona cene kursu, wiec ja zbilismy jeszcze o dyche i pojechalismy. Kierowca okazal sie bardzo sympatyczny, znal nas (jest w sumie 150 kierowcow taksowek w Tiantai, w wielu z nich nas wiozlo podczas poprzednich naszych pobytow), opowiadal wiele o rejonie. Szybko zgadalismy sie, bo okazalo sie, ze jego i moje wiadomosci pokrywaja sie - czytalismy te sama ksiazke... Kierowca, Zhang Xingji 张兴吉, zawiozl nas w miejsce, z ktorego mozna dojsc do swiatyni. Obok tego miejsca byla sciezka w druga strone, do wioski Shuimokeng 水磨坑, czyli Rozpadliny Wyszlifowanej Przez Wode. Poszlismy waska drozka uwazajac na to, co moze na niej siedziec - na jednym z wensajtow odradzano zapuszczanie sie w krzaczory, gdy sie ociepli, bo w Tiantai roi sie od wezy, takze jadowitych. Ja szedlem pierwszy, robiac halas, za mna Mala M, a Duza M zamykala pochod. Pozegnalismy sie z kierowca, wzialem od niego numer komorki na wypadek, gdybysmy przegapili ostatni autobus, poszlismy sciezka w dol. Po chwili zobaczylismy zielone tarasy, zalane woda, slychac bylo rechoczace zaby i spiew ptakow.

Zdjecie: Woda do tarasow kierowana jest bambusowymi "wodociagami" z pobliskich gorskich strumieni:
Muzyka dla uszu po szanghajskich halasach. Szlismy powoli, cieszac sie aromatycznym powietrzem, i widokami - bo po chwili wzdluz sciezki znikly zaslaniajace widoki drzewa i zobaczylismy, ze idziemy bokiem zbocza, a w dole znajduje sie gleboka dolina. Nazwa Tiantai oznacza "Niebianskie Tarasy" i jest to bardzo trafna nazwa. Gory - ich szczyty - sa plaskie; gdy patrzy sie na mape, widac wyraznie, ze sa to plaskie szczyty, poprzecinane glebokimi rozpadlinami. I to nie te szczyty sa tak ciekawe, jak wlasnie rozpadliny 坑. Kiedy pisze o dolinach, mam wlasnie na mysli te rozpadliny - glebokie jary, pekniecia. I zeby bylo jasne - te jary maja glebokosci setek metrow i dlugosci wielu kilometrow, sa to troche takie miniatury kanionu rzeki Kolorado. Pisze o tym specjalnie, zeby miej-wiecej uzmyslowic czytelnikowi, jak uksztaltowany jest teren w Tiantai.

Zdjecie: Malownicze okolice wioski Shuimokeng , widocznej w oddali:

Po kilkuset metrach doszlismy do wioski Shuimokeng 水磨坑. Polozona bardzo malowniczo, stanowi grupe kamienno-drewnianych domostw, postawionych na plaskim cyplu u jednego ze zboczy rozpadliny. Weszlismy do wioski, i potwierdzilo sie to, o czym mowila ksiazka - ze mieszkaja w niej tylko starzy ludzie. Mlodzi opuscili ja udajac sie do miasta, i tam pracujac, zarabiajac, w miescie tez osiedlajac sie. W sumie to dosc smutne, bo wrazenie mielismy, ze wioski te opustoszeja kompletnie, gdy wymra wszyscy ich starzy mieszkancy.

Zdjecie: Witamy w naszej wiosce - powitala nas mieszkanka idaca wlasnie na wybiry:

Po wejsciu do wioski i jednego z obejsc, powitala nas usmiechem starsza kobieta - znow zadzialal czar Malej M, choc i tak nie mamy watpliwosci, ze Tiantai jest miejscem szczegolnym - ludzie sa serdeczni, usmiechnieci, pomagaja, chetnie dziela sie tym, co maja, nie oczekujac wiele w zamian. Nie wiem, czy to Buddyzm i Taoizm tak zmienily ich, czy tez raczej dlatego wybitni mistycy obu tych religii obrali sobie Tiantai za siedzibe, bo tutejsi ludzie sa prosci i dobrzy. Obeszlismy wioske, zagladajac do obejsc.

Zdjecie: Pomieszczenie kuchenne w jednym z domostw w wiosce Shuimokeng:

W jednym jedna z kobiet zaofiarowala sie poprowadzic nas nieco za wioske do "tajemnej doliny", jak nazwal ja w swej wspomnianej wyzej ksiazce autor. Poszlismy za nia, gdy nagle uslyszelismy jakies jeki. Zajrzelismy do ciemnego kamiennego pomieszczenia - stalo tam szpitalne lozko, na ktorym lezal chory, najwyrazniej bardzo cierpiacy. Kobieta wyjasnila, ze to mlodszy brat jej meza, 40-letni, ktory podczas budowy domu mial wypadek i zlamal sobie kregoslup. Paraliz przykul go do lozka, opiekuje sie nim zona.

Zdjecie: Wiekszosc budynkow w wiosce zbudowana jest z kamienia, ktorego w okolicy nie brakuje:
Poszlismy dalej - kobieta poprowadzila nas do obejscia, gdzie na srodku niewielkiego podworca myl warzywa staruszek w kalesonach. Podworzec byl ciekawy - otoczony rozpadajacymi sie, ale pieknymi budynkami z rzezbionymi oknami, wylozony kamieniami, ktore tworzyly motyw jelenia. Jelen Lu 鹿, to symbol kariery urzedniczej (Lu 禄 - inny znak, ale podobna wymowa). Najwyrazniej w tym obejsciu urodzila sie osoba, ktora zaszla wysoko pnac sie po szczeblach urzedniczej kariery.

Zdjecie: Waskie przejscia w wiosce Shuimokeng pozwalaly latwiej odpierac ataki bandytow:

Po drugiej stronie podworca zauwazylismy dziwny piec z wbudowana ukosnie misa. Jak sie okazalo sluzyla ona do przypiekania herbaty.

Zdjecie: Piec do przypiekania herbaty:

Chinska zielona herbata po zebraniu jest przypiekana 烤, i dopiero wowczas mozna pic napar na niej zaparzony. Przypiekanie polega na wsypaniu swiezych lisci herbaty do misy (rodzaj woka), ktora jest goraca, i mieszaniu jej, przesypywaniu, "wcieraniu" w gorace scianki misy. Czesto w okolicach chinskiego Swieta Zmarlych (mniej-wiecej poczatek kwietnia) mozna w wielu hotelach czy herbaciarniach zobaczych mistrzow przypiekania herbaty, jak zniszczonymi od wysokiej temperatury dlonmi mieszaja ja - nie musze chyba pisac, ze towarzyszy temu fantastyczny aromat. Mieszkancy wioski maja wlasne pola herbaciane, zbieraja ja i przypiekaja herbate na wlasne potrzeby w takich wlasnie misach/piecach.

Zdjecie: W tej misie przypieka sie swieze liscie herbaty:


Gdy obfotografowywalem piec, zawolala mnie Duza M, ktora jak zwykle cos ciekawego zauwazyla. I rzeczywiscie - w pomieszczeniu, ktore przed chwila ogladalem i w ktorym nic specjalnego nie zauwazylem, Duza M wypatrzyla... trumne. Wielokrotnie czytalem, ze jest to tradycja, iz po ukonczeniu 60 lat (to wiek uwazany tutaj za graniczny - kazdy rok powyzej to dowod laski niebios) czlowiek kupuje sobie trumne i umieszcza ja w pomieszczeniu mieszkalnym, jej widok codziennie mu towarzyszy. Nic dziwnego, ze gdy juz nadchodzi ten ostatni moment, czlowiek jest do niego przygotowany i nie boi sie go. Przyznam szczerze, ze nigdy przedtem nie widzialem trumny stojacej w domu, ale akurat nie zdziwilo nas to tutaj - staruszek mieszkal sam, mial ponad 80 lat, i byc moze obawial sie, ze gdy odejdzie nie bedzie mial kto mu nawet kupic trumny. Swoja droga bylismy pelni podziwu, bo bedac w tak podeszlym wieku ruszal sie dziarsko, zajmowal pracami w obejsciu, nie wygladalo, zeby potrzebowal czyjejkolwiek opieki.

Zdjecie: Leciwy wlasciciel zafundowal sobie trumne, a na scianach hasla mowiacej o wiodacej roli Komusntycznej Partii Chin - czesto takie wlasnie hasla ratowaly stare budynki przed zniszczeniem przez Czerwonych Straznikow Rewolucji:

Poszlismy dalej, przechodzac obok gaju bambusowego, az doszlismy do starego kamiennego mostka 石拱桥. Takie mostki budowano na waznych szlakach, maja ksztalt luku i pieknie komponuja sie z tradycyjnym krajobrazem. Jak sie okazalo, ten mostek przerzucony byl przez rwisty potok, i stanowil ogniwo szlaku miedzy buddyjskimi swiatyniami zalozonymi przez Zhizhe, a taoistyczna swiatynia Tongbai, gdy ta znajdowala sie na dnie doliny, dzis zalanej przez zbiornik elektrowni szczytowej. Obecny Palac Tongbai - ktory odwiedzilismy jeszcze w grudniu 2008 - znajduje sie na miejscu innej swiatyni taoistycznej. Dzis nikt nie chodzi tym szlakiem, turysci wola jechac okrezna, wygodna asfaltowa droga, miejscowi nie maja po co chodzic, pielgrzymi jak turysci tez wybieraja autobusy i latwe przejscia. Szlak caly zarosl, wiec nastepnym razem musimy zabrac ze soba maczety, zeby przeciac sobie przejscie. Oczywiscie latem nie bedziemy ryzykowac takiej trasy ze wzgledu na weze. Chinczycy dziela rok na 24 okresy 二十四节气, ktore stanowia podstawe ich kalendarza rolniczego. Ten kalendarz do dzis funkcjonuje, do dzis orka, zasiewy i zbiory odbywaja sie wg zasad ustalonych tysiace lat temu. Kazdy z okresow ma swoja nazwe, jeden z nich nazywa sie Przebudzeniem Robakow 惊蛰. To przebudzenie ma miejsce miedzy 3cim a 5tym dniem Trzeciego Miesiaca, czyli gdzies kolo naszego kwietnia (w przyblizeniu, bo chinskie miesiace sa ruchome). Chinczycy klasyfikuja weze do robakow, i to one wlasnie budza sie wowczas - i po tym okresie lepiej nie zapuszczac sie w geste zarosla czy krzaki Tiantai. Zatem z poznawaniem co dzikszych okolic bedziemy musieli poczekac, az robaki pojda spac... Literatura podaje, ze trasa jest bardzo malownicza.

Zdjecie: Nasze uczynna przewodniczka prowadzila nas przez gaje bambusowe ku kamiennemu mostkowi:
Po wejsciu na mostek po prawej stronie zobaczylismy otoczona pionowymi scianami doline, na dnie ktorej znajdowaly sie pola, gaje bambusowe, zarosla. Postanowilismy jednak pojsc w lewo, bo tam, po 50-60 metrach pokrytego olbrzymimi, oszlifowanymi przez wody potoku koryta, znajdowal sie wodospad, ktorego dzwiek dochodzil do nas.

Zdjecie: Olbrzymie glazy na dnie potoku, w glebi kamienny most:

Po wejsciu na mostek po prawej stronie zobaczylismy otoczona pionowymi scianami doline, na dnie ktorej znajdowaly sie pola, gaje bambusowe, zarosla. Postanowilismy jednak pojsc w lewo, bo tam, po 50-60 metrach pokrytego olbrzymimi, oszlifowanymi przez wody potoku koryta, znajdowal sie wodospad, ktorego dzwiek dochodzil do nas. Pozegnalismy sie z zyczliwa przewodniczka i poszlismy w lewo, ale nigdzie nie widac bylo zejscia do potoku. Szlismy brzegami tarasow, wchodzac czesto w bloto. Goraco dawalo sie nieco we znaki, zrobilismy sobie wiec maly piknik pod glazem, i podczas, gdy dziewczyny odpoczywaly, ja poszedlem ledwo widoczna sciezka w krzakach. Sciezka byla trudna, zarosnieta z obu stron, blotnista, przecinala niewielkie strumyki; raz posliznalem sie, na szczescie chwycilem sie krzakow; ku mojemu przerazeniu zobaczylem, ze sciezka prowadzi nad gleboka przepascia; zrezygnowalem wiec z dalszej eksploracji, wrocilem do dziewczyn i poszlismy z powrotem. Po dojsciu w okolice mostka przedarlismy sie przez krzaki i w koncu doszlismy do strumienia. Mala M uwielbia zabawy w wodzie, wiec obie dziewczyny siadly na plaskich glazach i Mala M zaczela grzebac w wodzie, podczas gdy ja poszedlem w druga strone, zeby dojsc do wodospadu i zobaczyc, czy da sie zejsc jakos bokiem na dno doliny. Chwytajac sie krzakow i balansujac na krawedziach kamieni doszedlem na sam skraj wodospadu. Dalej bylo juz tylko pionowe urwisko i spadajace z halasem wody. Miejsce dosc niesamowite, jakiego bysmy nigdy sie nie spodziewali tutaj. Czesto poronwywane jest do Jiuzhaigou 九寨沟, przepieknego miejsca w prowincji Sichuan, gdzie jesienia jasnoblekitne wody potoku plyna po bialych tarasach, w ktorych odbijaja sie zolte i czerwone jesienne liscie. To porownanie nieco na wyrost, ale tylko nieco - to niejsce kolo wioski Shuimokeng bylo tez przepiekne. Zabawne, podczas gdy turysci jezdza w znane miejsca, czesto wlasnie te dzikie oferuja wiecej wrazen i sa piekniejsze; no ale zeby do nich dotrzec potrzeba jednak odrobiny szczescia i grzebania w literaturze.

Zdjecie: Pionowe skaly, a na ich dnie wysokie wodospady - to miejsce zostalo odkryte zaledwie kilka lat temu, ale malo kto tu trafia:

Wrocilem do dziewczyn, poniewaz chcialem znalezc jeszcze Swiatynie Wielkiego Pokoju pogonilem je troche. Poszedlem pierwszy, szukajac przejscia przez krzaki z dna potoku do sciezki polozonej wyzej.

Zdjecie: Kamienny most na buddyjsko-taoistycznym szlaku:

Nagle uslyszelismy nawolywania - to jakis dziadek na sciezce wskazywal nam droge przez zarosla. Po chwili kierujac sie jego wskazowkami weszlismy na sciezke. Kolejny uczynny czlowiek - to jest to, za co tak lubimy - oprocz wszystkiego innego - Tiantai. Po chwili, gdy weszlismy na mostek, widok z drugiej strony przyciagnal nasza uwage - to tajemnicza, zarosnieta dolina, ktora juz wczesniej widzeilismy.

Zdjecie: Tajemnicza dolina po prawej stronie mostka:

Zatem szybka decyzja - idziemy tam. Duza M po kilkunastu metrach przedzierania sie zrejterowala - chyba te weze gleboko zapadly jej w pamieci. Zostala wiec z Mala M, siadly na mostku, ja natomiast poszedlem dalej w krzaki. Nie uszedlem daleko - sciezka konczyla sie dosc niespodziewanie, przejscie zrobilo praktycznie niemozliwe. Coz, trzeba bylo wracac.

Zdjecie: "Tedy mozecie isc, ale dalej przejscia nie ma":

Wracajac, gdy przechodzilismy kolo wioski, spotkalismy starsza kobiete, ktora zapytala, czy chcemy moze kupic herbate. Zainteresowalismy sie oferta, bo herbata z Tiantai zwana "Herbata Oblokow i Mgiel" 云雾茶 jest bardzo znana i ponoc smaczna. Weszlismy do domostwa, po krotkich targach kupilismy puszke herbaty za 80 yuanow, co - jak sie pozniej okazalo - bylo dobra cena.

Zdjecie: Biznes sie udal, my dostalismy puszke herbaty, a ta leciwa mieszkanka Shuimokeng - 80 yuanow:
Pozegnalismy sie, jeszcze tylko rzut oka na cielaczka i pieska - na zadanie Malej M - i po pol godzinie doszlismy do dzisiejszego punktu wyjscia, czyli miejsca, w ktorym wysiedlismy z taksowki.

Zdjecie: Stara znajoma - wraca z pola obladowana pyrami:

Nie do konca wiedzielismy, ktoredy isc, ale zdecydowalismy sie poszlismy w gore boczna droga - mielismy wrazenie, ze wlasnie ta droga kiedys jechalismy. I rzeczywiscie - po chwili wspinaczki (droga piela sie dosc gwaltownie w gore) doszlismy do znanego nam sklepiku GSowskiego, jak go kilka miesiecy wczesniej nazwalismy. W tym upale sklepik byl prawdziwym wybawieniem, jak sie okazalo oferowal chlodzone napoje z zardzewialem lodowki; kupilem ulubiony napoj Malej M - herbate z miodem na upaly firmy wanglaoji 王老吉 w charakterystycznych czerwonych puszkach. kazde z nas obalilo po 2 puszki, wzielismy jeszcze cos tam na droge, i po zasiegnieciu jezyka poszlismy dalej. Sprzedawca powiedzial nam, ze swiatynia jest opuszczona, ze jest to jeden maly budynek i nic w srodku nie ma. W sklepie trzech gosci z zainteresowaniem ogladalo jakas kostiumowa soap opere.

Zdjecie: Mostek wciaz sluzy mieszkancom Shuimokeng:

Zdjecie: Jeszcze raz kamienna architektura wioski Shuimokeng:

Zdjecie: Stare drewniane domostwa w wiosce Shuimokeng:

Poszlismy dalej droga, mijajac malownicze wioski. Mala M zachwycila sie jakas koza glosno beczaca i pasaca sie przy poboczu, po chwili natrafilismy na blondynke, ktora chlodzila sie w bajorze. Szlismy dalej, obok rosly bambusy, jakies male poletka, w dole widac bylo tarasy i dachy kamiennych chat niewielkich wiosek. Na tarasach pracowali ludzie, glownie kobiety. Szczerze mowiac nie mielismy pojecia, gdzie znajduje sie swiatynia. Podeszlismy nieco na bok drogi, gdzie znajdowal sie maly taras, z ktorego moglismy podziwiac widoki okolicy. Nie bylo widac nikogo w poblizu, kogo moznaby zapytac o droge, wiec na chybil-trafil wybralismy niewielka sciezke w dol, i przez niewielki lasek doszlismy do starej chaty. Pracujacy obok niej chlop powiedzial nam, ze dalej sciezka dojdziemy do swiatyni. Poszlismy wiec, okolica byla ciekawa - zalane woda tarasy, olbrzymie czworniaki (drzewa nieco podobne do milorzebow), bambusy, ogluszajacy rechot zab. W koncu sciezka zaprowadzila nas do niewielkiej kapliczki.

Zdjecie: Malowniczo polozona wioska Wielkiego Pokoju, bioraca swa nazwe od swiatyni:

Kapliczka byla zbudowana z kamienia i zarosnieta bluszczem, skryta za olbrzymim drzewem - mielismy sporo szczescia, ze natrafilismy na nia. W srodku znajdowaly sie jakies narzedzia rolnicze, najwyrazniej okoliczni chlopi wykorzystali ja jako sklad. W samym srodku pomieszczenia stala biala marmurowa stupa o wysokosci ok. 2m. Napis na niej mowil, ze jest to stupa Mistrza Chuandenga - Przekazujacego Lampe - 传灯大师.

Zdjecie: Stupa w miejscu pochowku Mistrza Chuandenga w kapliczce przy Swiatyni Wielkiego Pokoju:
Pisalem o nim juz wczesniej w tym blogu przy okazji relacji z naszego grudniowego wypadu. Jednak znalezienie stupy Chuandenga bylo dla mnie zaskoczeniem. Stupa jest sakralna budowla, stawiana najczesciej w miejscu pochowku mnichow buddyjskich. W grudniu podczas wizyty w swiatyni z relikwiami Zhizhe - "Tego, ktory Posiadl Madrosc", w zacienionej alei obok jeden z mnichow pokazal nam kamienne stele (plyty) stojace na miejscach pochowku wybitnych mistrzow buddyjskiej szkoly Tiantai. Wsrod nich znajdowala sie stela z imieniem Chuandenga. Bylem zdezorientowany - zatem gdzie w koncu pochowano go? Okazalo sie, ze prawda jak zwykle jest po srodku - ubranie i nakrycie glowy zostaly pochowane w miejscu, gdzie stoi stela; natomiast cialo w Swiatyni Wielkiego Pokoju 太平寺. Kapliczka, w ktorej bylismy, stala w centralnym miejscu swityni - po ktorej, niestety, niewiele pozostalo, choc pierwotnie byla to jedna z czterech - obok Swiatyni 10 Tysiecy Lat 万年寺, Czystego Panstwa 国清寺 i Ochrony Kraju 护国寺 - najwazniejszych swiatyn buddyjskich w Tiantai. Pozniej wertujac literature widzialem jeszcze zdjecia jakichs budynkow, ale my ich nie zauwazylismy. Kapliczka byla rowniez wspomniana, jako stojaca wlasnie w centrum dawnego terenu swiatynnego. Choc swiatyni dzis praktycznie nie istnieje, to historycznie bylo to jedno z najwazniejszych miejsc kultu buddyjskiego w Tiantai. W dawnej swiatyni znajdowaly sie kamienne przedmioty sluzace Zhizhe - kamienny beben, kamienne loze, ambona; niestety nie zachowaly sie one do dzis.

Zdjecie: Kapliczka przy Swiatyni Wielkiego Pokoju:

"Dobre ptaki i geste lasy recytuja imie Buddy
a zlote kwiaty i nefrytowe bambusy trwaja w medytacji"

jak pisal Liu Zhiguo 刘知过, slawny poeta z czasow dynastii Song, w wierszu "Swiatynia Wielkiego Pokoju".

Obok kapliczki stala stara kamienna plyta z napisem wskazujacym, ze pochowany jest tam mnich Guantong 观通. Guantong (1873-1955) pochodzil z prowincji Zhejiang, tu sie urodzil i wychowal. W wieku 21 lat w wyniku sprzeczki malzenskiej zdecydowal sie opuscic dom i zostac mnichem buddyjskim. W tym celu udal sie w gory Tiantai, gdzie w swiatyni Czystego Panstwa 国清寺 przygarnal go Mistrz Congjing 从镜, ktory wprowadzil go w nauki Buddyzmu. Widzac, ze Guantong ma glebokie "korzenie dobra" 善根, Congjing wysyla go do klasztoru na szczycie gory, gdzie Guantong goli glowe i wstepuje do zakonu buddyjskiego. Szybko daje sie poznac jako inteligentny uczen, poznaje doglebnie zasady "Trzech Slubow" 三戒. W 1921 roku zostaje przeorem Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia 真觉寺 (czyli tej, w ktorej znajduje sie stupa z cialem Zhizhe), w 1923 - Swiatyni Wysokiej Jasnosci 高明寺. To wlasnie za jego kadencji, w 1924 niejaki Zhang Yuesong 张月松, wyznawca Buddyzmu z Szanghaju, bedac w Swiatyni Wysokiej Jasnosci, ma sen, w ktorym objawia mu sie duch opiekunczy swiatyni. W rezultacie Zhang wspiera swiatynie, przyczyniajac sie do odbudowy Wiezy Dzwonu i Pawilonu Niebianskich Wladcow. W 1937 Guantong udaje sie do Szanghaju, gdzie ustanawia filie Swiatyni Wysokiej Jasnosci. Tam, w wieku 83 lat, zmozony choroba, prosi o zapalenie kadzidel, obmywa sie, zapada w sens, i we snie, przy dzwieku sutr recytowanych przez uczniow, umiera.

Zdjecie: Widok z kapliczki zza bambusow widoczne sa pokryte woda tarasy:

Powyzej padly dwa terminy - Korzenie Dobra i Trzy Sluby. Dla wyjasnienia - w Buddyzmie uwaza sie, ze czlowiek powinien kultywowac korzenie dobra, jako ze nikt nie rodzi sie zly. Zeby jednak te korzenie wyrosly, konieczne jest posianie nasion dobra - czyli mowiac w uproszczeniu czynienie dobrych uczynkow. Do nich nalezy okazywanie wspolczucia dla wszystkich istot i pomoc im, znoszenie upokorzen, nie zabijanie, nie oszukiwanie, nie jedzenie miesa, etc. Sa osoby, ktorych korzenie sa glebsze, sa i takie, ktorych korzenie sa plytsze, wszystko zalezy od tego, co czynimy na codzien. Czesto mistrz decyduje sie przekazywac swe nauki tylko wybranemu uczniowi, u ktorego zauwazyl glebokie korzenie dobra; jednoczesnie moze odmowic nauczania tego, u ktorego korzenie sa plytkie, jako ze takie osoby musza najpierw zmienic swoje uczynki i nie sa gotowe do przyjecia zaawansowanych nauk.

Trzy Sluby - to sluby buddyjskie, ktore przyjmuje osoba decydujaca sie na "opuszczenie rodziny" 出家 i wstapienie do wspolnoty klasztornej.
Pierwszy slub - Shamijie 沙弥戒 - pasuje na nowicjusza (sanskryt: samanera), i moge przez niego przejsc nawet dzieci w wieku 7-8 lat. W ramach tego slubu osoba zobowiazuje sie do przestrzegania podstawowych przykazan zakazujacych zabijania (takze zwierzat), kradziezy, cudzolostwa, klamstwa i picia alkoholu. Wtedy tez goli sie wlosy, a przed 1983 rokiem na glowie nowicjusza wypalano trociczkami trzy niewielkie okragly punkty. W 1983 zabroniono tego zwyczaju jako kaleczacego cialo, a wiec preciwnego naukom buddyjskim. W wieku co najmniej 19 lat nowicjusz mial prawo do przyjecia kolejnych slubow "wprowadzenia" (do wspolnoty zakonnej) - Biqiujie 比丘戒 - na pelnoprawnego mnicha (sanskryt: Bhikkhu). Mnich przyjmowal wowczas 250 slubow, a mniszka - 348. Trzeci slub, to slub Boddhisatvy - uznanie dazenia do osiagniecia stanu Buddy i pomoc wszystkich istotom w jego osiagnieciu, za swoj najwyzszy cel.

Zdjecie: Stela upamietniajaca Mistrza Guantonga:

Bylo juz pozne popoludnie i stwierdzilismy, ze czas w droge. Poszlismy niewielka sciezka brzegiem tarasu ku zagajnikowi bambusowemu i wlezlismy w pole z pyrami (czyli - dla niewtajemniczonych - ziemniakami). Nagle Mala M krzyknela - "robaczek!" i krzykiem przeploszyla jakiegos wielkiego ptaka, ktory zerwal sie i szybko odlecial za bambusy. Po chwili poszukiwan w pou znalezlismy kolejna sciezke, i doszlismy nia do wioski. Wioska z kamiennymi domostwami, wyraznie ludniejsza, niz Shuimokeng. Po drodze zaczepil nas ciekawski mieszkaniec wioski, ale poniewaz akurat niosl na pole dwa ciezkie wiadra z zawartoscia szamba, ktorych aromat omal nie zwalil nas z nog, nie wdalismy sie z nim w dluzsze dywagacje. Przeszlismy przez podworzec domu, na ktorego schodkach siedziala wesola staruszka (NB nigdy nie widzialem tylu usmiechnietych ludzi, jak wlasnie na Tiantai'u), i skierowalismy sie na widoczny w oddali "cypel" - zbocze, na ktorego szczycie znajdowala sie znajoma nam altanka i olbrzymi glaz z napisem "Miejsce wyglaszania nauk Mistrza Zhizhe".

Zdjecie: Wioska Wielkiego Pokoju, ktora wziela swoja nazwe od nieistniejacej juz swiatyni buddyjskiej i jej radosna mieszkanka - im mniej ludzie maja, tym wydaja sie szczesliwsi:

Bylismy tam w grudniu, ale milo jest wracac w stare katy. Dziewczyny siadly na kamieniach i Duza M wyciagnela walowe, ja poszedlem jeszcze do znajdujacej sie niedaleko grupy glazow.

Zdjecie: Glaz z napisasem "Taras gloszenia darmy przez Zhizhe" ufundowany przez mnicha Haidenga 海登法师, slawnego mistrza sztuk walki z Shaolin, ktory spedzil wiele lat w Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia w Tiantai:

Te glazy, zwane "Arhatami Sluchajacymi Ksiag" 听经罗汉石 byly koncowka cypla - za nimi znajdowaly sie juz pionowe sciany skalne. Podobno kiedys glazow byly bardzo wiele, ale okoliczna ludnosc wykorzystywala je jako material budowlany i zostaly zaledwie 3 czy 4.

Zdjecie: Arhaci Sluchajacy Ksiag - grupa glazow kolo tarasu nauk Zhizhe:

Z glazow, patrzac w lewo, widac bylo zolte sciany Swiatyni Wysokiej Swiatlosci, a w prawo - waskie tarasy zbudowane na dosc stromym zboczu. Gdzies ponizej chlop prowadzil dwa rude woly, slychac bylo ich porykiwania. Wrocilem do dziewczyn, zjedlismy sardynki, popijajac je Wanglaoji, posluchalismy jeszcze ptakow, i poszlismy dalej. Droge pamietalismy dobrze, wiec nie balismy sie zapadajacego zmroku. Sciezka, czesciowo wykladana kamieniami, poprowadzila nas ku widocznemu na skraju lasku domostwa.

Zdjecie: Kamienna drozka prowadzaca z tarasu, na ktorym Zhizhe glosil nauki, do lasku, w ktorym znajduje sie Swiatynia Prawdziwego Przebudzenia:

Po drodze rzucilismy jeszcze okiem na miejsce, gdzie kiedys stala Swiatynia Medytacji 修禅寺, jedno z 12 miejsc praktyk buddyjskich zalozonych przez Zhizhe. Ponoc juz kilka lat temu planowano jej odbudowe, ale do dzis jest to tylko zarosniete pole z wygladajaca jak wielka kaluza sadzawka - dawnym Stawem Wypuszczania Zywych Stworzen 放生池 i grupa drzew.

Zdjecie: Gory i tarasy tworzace Folong 佛陇 - w glebokiej dolinie znajduje sie Swiatynia Wysokiego Swiatla, natomiast na wgorzach wokol Swiatynie Prawdziwego Przebudzenia, Medytacji i Wielkiego Pokoju:

Weszlismy do lasku, zatrzymalismy sie przez chwile przy kamiennych stelach (sprawdzilem, czy rzeczywiscie na jednej z nich znajduje sie imie Chuandenga), przeszlismy aleja kolo wrot prowadzacych do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia 真觉寺, ale byly juz zamkniete.

Zdjecie: Stela (kamienna tablica) na grobie Mistrza Chuandenga pod murami Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia - w tym "grobie" zlozone sa tylko jego szaty i nakrycie glowy:

Dziewczyny szly z przodu, ale nagle Duza M przywolala mnie - przed nami, na polu nieco nizej, stal szczekajacy wioskowy kundel. Gdy podszedlem do nich, z bocznych drzwi wylonil sie mnich i zaczal przywolywac psa, ale ten najwyrazniej bal sie nas i nie mogl przemoc strachu, zeby przebiec kolo nas i wrocic do swiatyni.

Zdjecie: Wschodnie wejscie do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia, w ktorej znajduje sie stupa z cialem Zhizhe, zalozyciela szkoly Tiantai:

Zagadnalem mnicha o to, czy rzeczywiscie w stupie w swiatyni znajduje sie cialo Zhizhe. Mnich powiedzial, ze tam je umieszczono. Poniewaz Zhizhe byl darzony wielka estyma przez cesarza, ten co roku wysylal emisariusza, ktory skladal holdy zmarlemu mistrzowi. Ponoc w pierwszym i drugim roku cialo znajdowalo sie w stupie, ale przy trzeciej wizycie juz go nie bylo - tajemniczo zniklo. Byc moze Zhizhe byl transie, trwajacym lata, i w koncu przebudzil sie. Wczesniej pisalem o transie, w jakim znajdowal sie Pusty Oblok, mozna tylko przypuszczac, ze jego doswiadczenie nie bylo wyizolowane, i nie wykluczone, ze zdarzaly sie medytacyjne transy trwajace latami.

Zdjecie: Niewielka stupa znajdujaca sie przy wejsciu do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia zostala ufundowana przez japonskich wyznawcow buddyjskiej szkoly Tendai, odpowiednika chinskiej sekty Tiantai:

Pozegnalismy sie, poszlismy dalej sciezka, mijajac jeszcze stado zdezorientowanych koz, weszlismy na asfaltowke, i w prawie calkowitej ciemnosci poszlismy z powrotem do hotelu. Szlismy znanymi nam skrotami, ja zabawialem Mala M opowiesciami o wezach, mala byla pod wyraznym wrazeniem - jak tu nie byc, gdy idzie sie w ciemnosci po lesie, w ktorym zyja weze, i ogladalo sie dwie czesci filmu z cyklu o anakondach... Na szczescie gdzies w polowie drogi zatrzymala sie Honda - van, i zyczliwa kobieta zaoferowala nam podwiezienie do hotelu. Wsiedlismy do samochodu, prowadzil maz, z tylu siedziala dwojka dzieci, jak nie chinska rodzina (z ta dwojka dzieci). Kobieta powiedziala nam, ze jada z miejscowosci Longhuangtang 龙皇堂 (o ktorej slyszalem, ze jesty bardzo atrakcyjna turystycznie), zajmuja sie biznesem, tam maja wille, w ktorej odpoczywaja w wolne dnie. Na pytanie, czy willa jest w ramach jakiegos osiedla, kobieta powiedziala, ze nie, zaden deweloper jeszcze am nie zainwestowal, oni przerobili pomieszczenia dawnej fabryki na mieszkalne, i zatrudnili dwoje mieszkancow wioski do pilnowania posiadlosci. Nie ukrywam, zazdroszcze domu w takich okolicach... Szybko dojechalismy do hotelu, podziekowalismy zyczliwym ludziom, poszlismy do hotelu, wezwalismy stamtad taksowke, zrobilismy jeszcze rundke do centrum handlowego po piwo, napoje i owoce. Obok centrum bystra Duza M zauwazyla na drzwiach sklepu wiazke jakiegos zielska.

Zdjecie: Wiechcie jakiegos ziola wieszane sa z okazji swieta Duanwu przy wejsciach do domostw i sklepow dla odpedzenia zlych duchow - czyli przede wszystkim komarow:

Jak sie okazalo z okazji swieta Duanwu 端午节 (potocznie nazywanego Swietem Smoczych Lodzi, bo wlasnie wyscigi tych lodzi odbywaja sie w to swieto), na drzwiach domostw wiesza sie to zielsko, ktore nie tylko dostrasza komary, ale picie naparu z niego pozwala lepiej znosic upaly. Pytalem o nazwe, ale wlasciciel sklepu nie potrafil wymowic jej w standardowym chinskim. OK, powiedzialem, to prosze napisz jego nazwe - ten znak jest zbyt zlozony i go nie pamietam. Rzeczywiscie, z chinskim jest ten problem, ze czlowiek - takze chinski - poznaje go przez cale zycie. Glodni wiedzy wrocilismy do hotelu, zjedlismy arbuza, obalilismy dwa browary i zasnelismy snem sprawiedliwych. Czekaly nas kolejne dni, i wiele nieznanych miejsc do zobaczenia.

8 czerwca 2009

Cos zupelnie innego

Tydzien temu wrocilismy z kolejnego pobytu w Gorach Tiantai, i jakos nie moge zabrac sie do spisania wrazen. Jestem sfrustrowany tym, ze chinczycy po zablokowaniu Youtube zablokowali Blogspot. Oznacza to, ze nie mam bezposredniego dostepu do mojego bloga, tylko musze na niego wchodzic stosujac triki - zwykle posluguje sie programem Hotspot Shield; program ten pozwala na anonimowe surfowanie, i pierwotnie zostal stworzony z mysla o bezpieczenstwie osob korzystajacych z bezplatnego dostepu do sieci w publicznych miejscach. Niemniej program ten niezle sluzy rowniez nam, zamknietym za chinskim Wielkim Murem, blokujacym dostep do wielu websajtow niewygodnych dla chinskiego rzadu. Niestety, oznacza to wciaz wyskakujace jakies reklamy, otwierajace sie z nienacka okna przegladarki, obciazony procesor, etc. Slowem - bol w pewnej szlachetnej czesci ciala, gdy chce sie zobaczyc to, czego tutejsza wadza nie chce pokazac swoim obywatelom.

Wszystko zaczelo sie od wydarzen w T7becie w zeszlym roku - zamieszek, powstania. W tym roku w kolejna okragla rocznice tzw. "pokojowego wyzwolenia T7betu" zablokowano Youtube. T7bet to wrazliwy punkt w swiadomosci prezydenta panstwa. Nie tak dawno rozmawialem ze znajomymi, chinczykami, ot takie tam rozmowy chinczykow przy kolacji. Wiadomo, jak sie wypije troche, to wczesniej czy pozniej rozmowy schodza na tematy polityczne - tej miejszej polityki - typu ten kiedys dostal po porach od tamtego, a udaje, ze jest wielkim mistrzem kungfu. NB mam jednego Shixionga 师兄 ("starszego brata" w kungfu, czyli ucznia mojego mistrza o dluzszym stazu, niz ja), ktory bardzo sie afiszuje swoimi umiejetnosciami, pojawia na wszystkich wiekszych imprezach, pokazach,etc. Kiedys doszlo do bijatyki - nie chcial w barze karaoki zaplacic rachunku, wiec wlasciciel wyslal kilku zbirow, ktorzy go ostro obili; nie trzeba pisac, ze w kregach kungfu stracil twarz, ale okazalo sie, ze wyciagnal potem od wlasciciela baru mnostwo kasy tytulem odszkodowania, wiec z kolei w innych kregach zyskal niezla renome...

Rozmawialismy tez o wiekszej polityce. W Chinach kazdy rzadzacy stara sie po sobie cos zostawic. Mao Zedong wiadomo - zamienil Chin w kraj komunistyczny, pozostawil po sobie wielkie mysli, spisane w slawnej Czerwonej Ksiazeczce 毛泽东思想. Deng Xiaoping, Wielki Architekt, wprowadzil kraj na droge rewolucyjnego otwarcia na swiat, i spowodowal potezny rozwoj gospodarczy panstwa. Pozostala po nim teoria bedaca fundamentem tych zmian 邓小平理论. Z kolei Jiang Zemin pozostawil po sobie teorie "Czterech Reprezentacji" 四个代表, ktora ma udawadniac, ze partia komunistyczna reprezentuje wszystkie sily narodu. Co pozostawi po sobie obecny prezydent? Trudno powiedziec. Chinczycy nie szanuja Jiang Zemina. Uwazaja ze tak naprawde niczego wielkiego nie dokonal - no bo z konkretow wprowadzenie Chin do Swiatowej Organizacji Handlu (WTO) nie jest wyczynem na miare tych, ktorymi poszczycic sie moga jego poprzednicy. Chinczycy sa wsciekli na Jianga za jego slabosc - kiedy amerykanie "przypadkiem" zbombardowali chinska ambasade w Belgradzie, Jiang w podczas pobytu w USA gral na Erhu i sie glupio smial. Obecny prezydent jest inny. Hu Jintao podczas wizyty w USA odmowil przejazdu ulicami, wzdluz ktorej ustawili sie protestanci. Postawil warunek, ze pojedzie na jakies tam wazne spotkanie dopiero wtedy, kiedy amerykanie usuna protestujacych. No i Jankesi w koncu sie ugieli, zapewnili Hu spokojny przejazd, Hu postawil na swoim. Hu zostal podobno wybrany do najwyzszych wladz przez samego Deng Xiaopinga, jako mlodzian rokujacy wielkie nadzieje. Znajomi twierdza, ze Hu byl dowodca wojska stacjonujacych w T7becie. Kiedy zaczely sie tam zamieszki chyba jeszcze w latach 80tych, Jiang nie do konca wiedzial, jak sobie z nimi poradzic. Ponoc Hu powiedzial na spotkaniu z Deng Xiaopingiem, zeby zostawic sprawe w jego rekach, dac mu pelna wladze decyzyjna w tej sprawie, ze on to zalatwi. No i zalatwil. Jak wiesc gminna niesie, wojska kierujace sie rozkazami Hu spacyfikowaly kilka wsi, ktore popieraly powstancow. Po wsiach i ich mieszkancach nie zostalo ani sladu. Dengowi spodobalo sie, narodowi zreszta tez. Stalin, Hitler to postaci bardzo tu szanowane - nie, nie za ludobojstwo, ale za to, ze uczynily ze swoich krajow prawdziwe imperia. Twardzi, nieustepliwi, bezpardonowi. Stad Hu jest lubiany, bo tez ponoc taki jest. Jianga nikt nie szanuje, Gorbaczowa na przyklad zreszta tez, bo przeciez doprowadzil do rozpadu imperium ZSRR.

Niewykluczone, ze te informacje o Hu to tylko plotki, ze nic takiego sie nie przydarzylo. Ze po prostu narod chce miec silnego wodza, takiego samego, jak chocby slawny Qinshihuang, pierwszy chinski cesarz, ktory podbil szesc krolestw i stworzyl wielkie imperium. Tylko niech narod nie zapomina, ze dynastia Qin, ktora zapoczatkowal tenze Qinshihuang, trwala tylko kilkanascie lat, a jedna z tego przyczyn byl polityczny zamordyzm (vide: zakopanie zywcem konfucjanskich uczonych) i panowanie tylko jednej slusznej ideologii...

Mnie polityka nie interesuje, ale jak tu nie byc nia sfrustrowanym, gdy przez nia nie mozna swobodnie ogladac glupich klipow na Youtube czy wejsc na wlasny blog.

A mialo byc o fascynujacym wyjezdzie na Tiantai... Nastepnym razem.

12 maja 2009

Stary znajomy...


Zdjecie powyzej: Szczyt Wielkiej Bialej Gory Taibaishan

Najpierw cofniecie sie w czasie.

To bylo gdzies w roku 1995, gdy jeszcze poslusznie pracowalem na garnuszku w firmie handlowej, wyrwalem sie na kilka dni w ramach urlopu na swieta zachodnia gore Huashan 西岳华山. Po calonocnej jezdzie pociagiem, o 4:30 wysiadlem na malym, brudnym dworcu kolejowym, spod ktorego zabral mnie rozklekotany busik, i po godzinie powolnej jazdy po wyboistej drodze dowiozl pod gore. Gora jest niesamowita - niemal pionowe skaly, wyrastajace nagle i pnace sie do nieba, by zginac gdzies w chmurach czy mglach. Gora nie jest wysoka, liczy nieco ponad 2 tysiace metrow npm, ale wsrod pieciu slawnych gor taoistycznych slynie z niebezpiecznych podejsc, przejsc wzdluz pionowych skal po chwiejacych sie deskach, gdzie tylko lancuchy daja jakie-takie poczucie bezpieczenstwa. Oczywiscie z mysla o paniusiach w szpilkach zbudowano wyciag na Polnocny Szczyt gory, ale gdy ja stanalem przed brama, prowadzaca na szlak, wyciagu jeszcze nie bylo.

Wejscie na gore bylo bardzo mozolne. Schody bardzo wysokie, niekiedy majace po 70cm wysokosci; niekiedy zamiast schodow byly wglebienia w skale, i wspinalo sie po lancuchach. Zaczalem wspinaczke ok. 7:30 rano, a wszedlem na gore poznym popoludniem. Obszedlem wszystkie szczyty gory, w tym jej wierzcholek, w koncu zdecydowalem sie zatrzymac na noc w niewielkim hoteliku na Wschodnim Szczycie. Jak sie okazalo, hotelik graniczyl ze stara swiatynia taoistyczna, wszedlem wiec do niej, przywitaj mnie mlody mnich kolo dwudziestki. Zaprosil mnie na herbate do swojej celi, zaczelismy rozmowe, ktora potoczyla sie do poznej nocy, a zakonczyla wspolna medytacja. Rozmawialismy o jego decyzji zostania mnichem. Powiedzial mi, ze pracowal w pubie na poludniu Chin, widzial i pieniadze, i zepsucie, i pustke rozrywek, ktore mozna sobie kupic za pieniadze; pewnego dnia postanowil rzucic to wszystko, i przybyl na Huashan, zeby oddac sie medytacji. Znalazl sobie opuszczona jaskinie - ta sama, ktora 800 lat wczesniej wydrazyl Hao Datong 郝大通, jeden z Siedmiu Mistrzow taoistycznej szkoly Calkowitej Rzeczywistosci. W tej jaskini przezyl caly rok, przede wszystkim medytujac. Zycie tam bylo trudne - bez zrodla wody trzeba bylo gromadzic deszczowke; zima doskwieral mroz, latem - upal i skwar. Po roku pod naciskiem lokalnego stowarzyszenia taoistycznego zaopiekowal sie swiatynia na szczycie. Jak sam powiedzial, bez mistrza i prawdziwego przekazu czlowiek tylko bladzi, ale jest na to przygotowany, i nie ma zamiaru porzucic Drogi ani zalowac swej decyzji. Ma jednak nadzieje, ze mistrz pojawi sie, i bedzie choc troche mogl zblizyc sie ku idealowi niesmiertelnego.

Spotkanie z mnichem, mlodszym ode mnie chlopakiem, ale jednoczesnie bardzo dojrzalym, i o niezwyklych aspiracjach, wywarlo na mnie duze wrazenie. Przede wszystkim uswiadomilo, ze w Chinach wciaz sa zywe tradycje pustelnicze, tradycje medytacji i dazenia do niesmiertelnosci.

Nastepnego dnia zrobilismy sobie wspolnie zdjecie (musze je znalezc, jest gdzies w skrzyni), chlopak dal mi jeszcze wskazowki, jak dojsc do jaskini, w ktorej medytowal, pozegnalismy sie, i juz nigdy potem nie spotkalismy.

Zdjecie: Swiatynia taoistyczna na szczycie Wielkiej Bialej Gory, najwyzszego szczytu Gor Zhongnan:


Rok czy dwa lata pozniej spotkalem w Xi'anie sympatyczne mlode malzenstwo z USA. Oni planowali wejscie na Huashan, dalem im kilka wskazowek, jak dojechac pod gore, jak wchodzic na nia. Poprosilem rowniez, zeby pozdrowili ode mnie znajomego mnicha. Podczas gdy oni pojechali na Huashan, ja udalem sie do Jaskini Smoczej Bramy 龙门洞 w powiecie Long 陇县 (miejsce, gdzie medytowal slawny Qiu Chuji 丘处机, zalozyciel sekty Smoczej Bramy). Po kilku dniach spotkalismy sie znowu w Xi'anie - jak sie okazalo mnicha nie znalezli, nie potrafili tez powiedziec, co sie z nim stalo.

Ale wracajac do terazniejszosci. W zeszly wtorek polecialem do Kantonu, na jeden dzien do pracy. Kontrola towaru, rozmowy, negocjacje. W samolocie studiowalem jeszcze materialy przygotowujace mnie do inspekcji, w koncu skonczylem i dla zabicia czasu siegnalem po CAAC Inflight Magazine, kolorowe czasopismo linii lotniczych. Ku wielkiemu zaskoczeniu, wsrod reklam Patek Philippe, Omegi i Tissot znalazlem artykul zatytuowany "W poszukiwaniu Taoizmu w Gorach Zhongnan" 寻道终南山. W ktoryms z wpisow w blogu wspominalem juz o tych gorach - polozone niedaleko Xi'anu, byly od tysiacleci miejscem, do ktorych na odosobienie udawali sie mnisi buddyjscy i taoistyczni, by w pustelniach wsrod niedostepnych gor oddawac sie medytacji i praktykom alchemii wewnetrznej. Najbardziej chyba znanym pustelnikiem w Gorach Zhongnan byl Pusty Oblok 虚云法师, ktory spedzil tam wiele lat. Pusty Oblok napisal pamietnik, ktory stal sie dla wielu swoista biblia; w nim tez opisal zdarzenie zapadniecia w gleboki trans medytacyjny. Otoz pewnego dnia postanowil ugotowac na posilek fasole, a ze ta gotuje sie dosc dlugo, by nie marnowac czasu Pusty Oblok siadl do medytacji. Po chwili z transu wyrwalo go pukanie do drzwi pustelni - to w odwiedziny przybyli jego znajomi, mnisi zyjacy w znajdujacych sie nieopodal pustelniach 茅棚. Pusty Oblok bardzo sie ucieszyl, i zaprosil ich do wspolnego posilku. Jakiez bylo jego zdziwienie, gdy okazalo sie, ze nie tylko, iz ogien w palenisku wygasl, ale fasola w garnku byla pokryta gruba warstwa plesni. To, co wydawalo mu sie chwila, bylo w rzeczywistosci kilkunastoma dniami...

NB czesto mowi sie o tym, jak dlugosc zycia ludzkiego zostala przedluzona dzieki postepowi nauki i medycyny, ze zyjemy znacznie dluzej, niz nasi przodkowie. Tylko dlaczego wydaje sie nam, ze czas biegnie bardzo szybko, przecieka przez palce, ze zanim obejrzymy sie, mija wiele lat? Swego czasu czytalem artykul chinskiego badacza alchemii wewnetrznej, ktory twierdzil, ze subiektywnie odbierane nasze zycie niekoniecznie jest dluzsze od tego ludzi zyjacy 100 czy wiecej lat temu; ludzi, ktorzy kalendarzowo zyli od nas krocej o 10 czy 20 lat. Wina za to obarczal pospiech cywilizacyjny, ilosc rozrywek i pokus, ktore na nas czyhaja.

Ale wracajac do tematu. Gory, kiedys omijane z braku odpowiedniej infrastruktury turystycznej, staly sie miejscem wielu pielgrzymek glownie mlodych ludzi, po wydaniu w Chinach w 2006 roku chinskiego przekladu ksiazki Billa Portera "Road to Heaven", w ktorej autor opisuje swe spotkania z mnichami w Gorach Zhongnan.

Artykul opisywal wlasnie spotkanie z mnichem taoistycznym, zyjacym w gorskiej pustelni. Im dalej czytalem artykul, tym szerzej otwieraly mi sie oczy - ze zdziwienia i zaskoczenia. Jak sie okazalo, mnich mial okolo 40 lat, pochodzil z poludniowych Chin, gdzie w miescie Zhuhai pracowal jaka menedzer pubu. Porzucil prace, udal sie na gore Huashan, po czym po kilkuletnim pobycie tam zaczal studia w Akademii Taoistycznej w Pekinie. Studiow jednak nie ukonczyl, zdecydowal sie zaszyc w gorach i oddac medytacji...
Czyzby byl to ten sam mnich, ktorego spotkalem na Huashanie 15 lat temu?

Zdjecie: Dzikie i surowe Gory Zhongnan - w prawym gornym rogu najwyzszy szczyt, Taibaishan, z malenka kropka taoistycznej swiatyni:


NB ksiazke Billa przyslal mi T z Seattle kilka lat temu, i przeczytalem ja jednym tchem. Wowczas narodzila sie idea, zeby pojechac w Gory Zhongnan. Pierwszym podejsciem bylo wejscie na ich najwyzszy szczyt, ktorego Billowi nie udalo sie zdobyc, jako ze wowczas byl to teren zamkniety. NB szczyt jest zamkniety do dzis, wejsc na niego mozna tylko za specjalnym i trudnym do zdobycia pozwoleniem, ale mysmy przekupili straznikow marnymi 100 yuanami, i jako jedni z pierwszych cudzoziemcow weszlismy na liczacy sobie - bagatela - 3768m npm wierzcholek. Na jego szczycie znajduje sie - jakzeby inaczej - swiatynia taoistyczna. Nie spotkalismy jednak zadnych pustelnikow, choc widzielismy kilka jaskin medytacyjnych. Wejscie na Wielka Biala Gore 太白山 zasluguje na odrebny wpis, wiec nie bede sie tutaj rozwodzil.

W tym roku zima, podczas pobytu w Xi'anie, odwiedzilem Palac Osmiu Niesmiertelnych 八仙宫, a tam - tez przez ciekawy zbieg okolicznosci - zgadalem sie z mnichem, z ktorym - jak sie okazalo - bylismy "bracmi" cwiczacymi ten sam odlam Taijiquan. Mnich zaoferowal sie byc moim przewodnikiem po Gorach Zhongnan. To cenna pomoc w kraju, gdzie znajomosci moga otworzyc drzwi normalnie zamkniete (choc moga te otwarte rowniez zamknac...)

Zdjecie: "Brat" w Taijiquan, i moze przyszly przewodnik po Gorach Zhongnan:


W kazdym razie artykul w czasopismie zrobil swoje. Mam wiecej niz jeden powod, zeby w koncu udac sie na poszukiwanie Taoizmu w Gorach Zhongnan...

PS.Stare zdjecia robilem na kliszach, wiec ten wpis ilustruje tylko zdjeciami Wielkiej Bialej Gory z czerwca ub r. Nawiasem mowiac banner u gory bloga to zdjecie wykonane rowniez podczas tamtej wyprawy.

17 kwietnia 2009

Tajemnicze zakatki Niebianskich Tarasow 天台山 - Gory Dziewieciu Szczytow 九遮山


Zanim wzialem sie za opisanie poprzedniego pobytu w Gorach Tiantai, znow tam pojechalismy, i jak wczesniej, miejsce obdarowalo nas nowymi wrazeniami, jakich sie nie spodziewalismy.

Jadac tam, wiedzielismy, gdzie skierujemy nasze kroki - w Gory Dziewieciu Szczytow 九遮山. Bylismy tam ostatnim razem, i miejsce nas calkowicie zauroczylo. Zadnych turystow, zadnych prawie pojazdow, tonace w mglach gory o fantastycznych ksztaltach, krystalicznie czyste strumienie, rozrzucone swiatynie taoistyczne i buddyjskie.

Zdjecie: Gory o dziwnych ksztaltach, tarasy owocowe, gaje bambusowe, brak ludzi, stanowia o pieknie Jiu Zhe Shan:


Gory nazywaja sie Gorami Dziewiec Szczytow - to moje dosc wolne tlumaczenie nazwy Jiu Zhe Shan, ktora literalnie oznacza Gory Dziewieciu Przeslon. Jest to wlasciwie dolina, ktorej srodkiem wije sie Strumien Herbacianych Wzgorz 茶山溪. Strumien zakreca dziewiec razy omijajac stojace mu na drodze gory. Przerzucone sa przez niego mosty, a w samej dolinie leza starozytne wioski. W centrum kazdej wioski rosna wielkie, liczace ponad 1000 lat drzewa, ludzie sa zyczliwi i goscinni. Na dnie doliny, po obu stronach rzeki, znajduja sie pola herbaciane i sady owocowe, czesc gor porosnieta jest gajami bambusowymi. Krajobraz naprawde jak z bajki.

Zdjecie - Z okazji chinskiego Swieta Zmarlych - Czystosci i Jasnosci Qing Ming Jie 清明节 - lokalni mieszkancy jedza nadziewane pierogi w zielonym ciescie 青饺 - slowo "Czystosc" 清 i "Zielony" 青 wymawia sie tak samo:


W pierwszy dzien pobytu wstalismy wczesnie, szalona taksowkarka swym zaniedbanym rumakiem z piskiem opon zawiozla nas na dworzec autobusowy w Tiantai, i po chwili znalezlismy sie w busiku do Jietou 街头镇. Kierowca mial ciezka noge do gazu i udalo nam sie zdazyc na autobus o 11:00 jadacy z miasteczka dalej w gory. Autobus byl pelny, stalismy, jechal jednak dosc szybko i w 20 minut i za 7 yuanow w sumie dojechalismy do petli, ktora znajduje sie w wiosce Mingtang 明堂. Autobusem jechalo sporo starych znajomych - m.in. mniszka Jingcheng z Jasnego Klifu (ktory jest po drodze), i jedna z kobiet tam mieszkajacych. Poznaly nas, chcialy ustapic Malej M miejsce, ale ta szczypala sie i wolala jechac na stojaco. Ja w niedzyczasie zasiegalem jezyka od wspolpasazerow. Wszyscy byli zgodni, ze najbardziej dzikim miejscem w okolicy jest wioska Xueshang 雪上, lezaca w wysokich gorach, trudno dostepna i obecnie nie zamieszkana. Ponoc by dotrzec do niej trzeba isc nad glebokimi przepasciami waska, stroma sciezka, na ktorej czesto wyleguja sie weze. Slyszac to wszystko swiecily nam sie oczy z zainteresowania, choc zdawalismy sobie sprawe, ze taka wyprawe w dzikie, niedostepne tereny trzeba bedzie zostawic na kiedy indziej.

Po wyjsciu z autobusu poszlismy dalej droga, NB bardzo porzadna asfaltowka. Bylismy wsrod gor, po obu stronach drogi przyciagaly oczy swieza wiosenna zielenia tarasy z sadami i zagajnikami bambusowymi.

Zdjecie: W drobnym, cieplym wiosennym deszczu krajobraz Jiu Zhe Shan prezentowal sie bajkowo:

Jeden taki zagajnik przyciagnal nasza uwage, jako ze roslo tam mnostwo olbrzymich pedow bambusowych.

Zdjecie: Po obu stronach strumienia rosna geste gaje bambusowe:


Przyznam szczerze, ze takie pedy widzialem wczesniej tylko na rynku warzywnym, nigdy w naturze. Zeszlismy z Mala M, zeby porobic zdjecia, a ja postanowilem kopniakiem sprawdzic wytrzymalosc pedu. Ku naszemu zdziwieniu zlamal sie jak zapalka, wiec "wykopalem" jeszcze jego sasiada. Duza M dala mi worek foliowy, zapakowalismy zdobycz do plecaka, bedzie na kolacje. Postanowilismy, ze damy pedy do ugotowania szefowej w naszej ulubionej knajpie, jeden dla nas, a drugi dla niej w ramach zaplaty za fatyge...

Zdjecie: W bambusowym gaju rosly olbrzymie pedy bambusow, przysmak mieszkancow Kraju Srodka:

Szlismy dalej, siapil drobny, cieply deszczyk, szczyty gor ginely we mgle, ptaki szalaly, kwitly drzewa i krzewy, a swieza zielen niemal razila w oczy. Robilem zdjecia, ale wygladaja dosc nienaturalnie, tak, jakby kolory byly podkecone. Spacer asfaltowka, choc wygodny, wkrotce nam sie znudzil. Mieszkajac w miescie probujemy zawsze uciec od cywilizacji, wiec nie zastanawiajac sie dlugo zrobilismy skok w bok od drogi, przeszlismy po kamieniach przez rwacy strumien i dalej wzdluz jego brzegu. Szlismy, szlismy, zachwycajac sie otaczajaca przyroda i krajobrazem. Wiadomo, miastowi... W koncu sciezka zwezyla sie i stopniowo zaniknela, zrobilo sie dosc slisko i trzeba bylo zaczac myslec o powrocie na druga strone strumienia, blizej drogi. Mala M uwielbia babrac w wodzie, a ostatnio w podobnej sytuacji budowaly z Duza M most, wiec ochoczo zabrala sie do wrzucania kamieni do wody i budowania przeprawy. Duza M jej pomagala, bo ten most byl rzeczywiscie potrzebny, jako ze nie chcialo nam sie wracac do wczesniejszej przeprawy. Ja poszedlem do przodu szukac jakiejs alternatywy, w koncu znalazlem wezsze miejsce, wrzucilem kilka wiekszych kamlotow i jakos sucha noga przeszedlem przez strumien.

Zdjecie: Ja w tym miescie przeszedlem na druga strone strumienia, podczas gdy dziewczyny dalej budowaly swoj most:

Poszedlem jego druga strona z powrotem do dziewczyn, ktore juz konczyly swoja budowle. Duza M wlasnie podnosila jakis duzy kamien, gdy nagle opuscila go ze strachem. Pod glazem lezala zwinieta w klebek jaszczurka z niebieskim ogonem. Zwierze nieszkodliwe, ale biorac pod uwage, ze w gorach mozna napotkac jadowite weze (w tym takze kobry) zabawa z podnoszeniem kamieni do najbezpieczniejszych nie nalezy. Na szczescie wczesna wiosna zwierzeta sa jeszcze ospale, wiec zlapalismy jaszczura i po krotkiej sesji zdjeciowej wypuscilismy na wolnosc.

Zdjecie: Jaszczurka zwinieta w klebek smacznie spala pod kamieniem, ktory Duza M odsunela, zeby zbudowac mostek przez strumien:


Pomoglem dziewczynowm, ktore przeszly na moja strone strumienia. Mala M byla zachwycona, bo nabawila sie w wodzie i zebrala mnostwo kamykow do butelki. Wrocilismy jednak do drogi, i nagle uslyszelismy szum wody. Niewielka sciezka weszlismy w znajdujacy sie po lewej stronie drogi gaj bambusowy, za ktorym z olbrzymiej skalnej sciany spadal z halasem wodospad.

Zdjecie: Wodospad kolo bambusowego gaju:


Droga wkrotce nieoczekiwanie skonczyla sie... Poszlismy za instynktem dalej, wchodzac w kolejna, waska doline, na dnie ktorej plynal strumien. Minelismy kamienny domek polozony obok niewielkiej grupy mogil (Chinczycy tradycyjnie chowaja zmarlych na rodzinnych cmentarzyskach lub w miejscu korzystnym geomantycznie, na posiadlosci zmarlego) znajdujacych sie na stoku.

Zdjecie: Kamienny domek obok malego cmentarza:


Szlismy dalej, okolica robila sie corac bardziej dzika, nie widac bylo zadnych sladow czlowieka, no moze z wyjatkiem czegos, co wygladalo na koleiny po czolgu... Zrobilo sie bardzo cieplo, dolina miala specyficzny mikroklimat, okoliczne gory nie dopuszczaly wiatru, do tego wilgoc sprawiala, ze czulismy sie jak w saunie.

Zdjecie: Dzika dolina, ciepla i wilgotna:

Szlismy wolno, bez celu, odurzeni natura. Kiedys Duza M bardzo narzekala na nasze zycie w Chinach mowiac, ze w kraju mozna wyjechac na zielona trawke, na lono natury, a w Chinach trudno takie miejsca znalezc, bo wszedzie sa smieci albo smarki. Te ostatnie pobyty jednak zmienily jej negatywne podejscie, a ten spacer byl momentem przelomowym.

Zdjecie: Pomiedzy kamieniami w dolinie chodzily wielkie pajaki:


Pozniej strumien, wzdluz ktorego szlismy gdzies zniknal, weszlismy w szeroka doline pokryta glazami, z lezacymi w nieladzie pniami i szczatkami drzew. Miejsce bylo dosc dziwne, zadnej sciezki, zadnego przejscia.

Zdjecie: Szeroka dolina...


Czas plynal nieublaganie, zawrocilismy wiec, po drodze zaskoczeni - zauwazylismy ul pieczolowicie schowany pod wielkim glazem. Wyobraznia dzialala na pelnych obrotach, Duza M mowila o jakiejs bazie wojskowej, ja widzialem gnane batami tabuny wiezniow z pobliskiego obozu pracy, ktorzy w pocie czola przesuwaja watlymi rekami wielkie kamienie...

Zdjecie: Ul stojacy pod oslona wielkiego glazu - ciekawe, kto go tak troskliwie umiescil?

Widzac ul pomyslelismy o pustelniku, mieszkajacym gdzies wysoko w gorach, ktory hodowal tu pszczoly. Skojarzenie stad, ze w Gorach Wudang spotkalem kiedys taoistycznego mistrza Jia 贾爷, ktory mieszkal i medytowal w jaskini - i hodowal pszczoly...

Dotarlismy w koncu do asfaltowki, i tam natknelismy sie na malego, moze 10 letniego chlopca, ktory z tornistrem szedl w przeciwnym kierunku, ku gorom i dziczy.

Zdjecie: Niedaleko konca asfaltowki znajduje sie mala taoistyczna kapliczka:


Zapytalismy go, gdzie idzie, a on, ze do domu, do wioski Xueshang. Powiedzial nam, ze w pol godziny mozna do niej dotrzec, i ze moze nas tam zaprowadzic. Podziekowalismy, powoli sciemnialo sie juz, na nas byl czas powrotu do Tiantai; z drugiej strony wiedzielismy juz, ze Xueshang wcale nie jest taka niedostepna, jak twierdzono w busie, i juz wiedzielismy, gdzie pojdzemy nastepnego dnia.

Szlismy powoli z powrotem, czasu do odjazdu ostatniego autobusu nie bylo duzo, ale naprawde nie chcielismy jeszcze opuszczac tego miejsca. Doszlismy do wioski Mingtang, gdzie nasza uwage przykulo olbrzymie drzewo rosnace opodal drogi. Podeszlismy do niego - tabliczka na nim informowala, ze nazywa sie Xiangfei 香榧, i ze ma 1600 lat.

Zdjecie: Liczacy sobie 1600 lat Czworniak Olbrzymi:


Wczesniej czytalem o rosnacym w Gorach Jiu Zhe Shan 1400-letnim kamforowcu, ale to dzrzewo bylo dla mnie zaskoczeniem. Sprawdzilem potem w internecie, polska nazwa drzewa to Czworniak Olbrzymi - Torreya Grandis. Drzewo uwazane jest przez Chinczykow za skarb - nie tylko, ze wydziela oszalamiajacy aromat, to ma wyrazne dzialanie medyczne - pozwala kontrolowac postepowanie raka gruczolow limfatycznych, bialaczki, a oprocz tego dziala na takie typowe dolegliwosci, jak kaszel, zatwardzenie i pasozyty. Wlasciwosci lecznicze maja owoce i orzechy czworniaka, ktore zreszta mieszkancy poludnia tradycyjnie jadali na Swieto Wiosny. NB niedaleko Tiantaiu znajduje sie zreszta jedyny w Chinach park, w ktorym na powierzchni 50km kwadratowych znajduje sie ponad 30tys. czworniakow. Kolejne miejsce warte odwiedzenia...

Zdjecie: Domostwa w wioskach w dolinie Strumienia Herbacianych Wzgorz polozone sa bardzo malowniczo:


Wioski w rejonie Jiu Zhe Shan sa bardzo interesujace, szczegolnie stare obejscia. Chaty budowane sa z dwoch zasadniczych rodzajow surowca - z drewna lub bialych cegiel; w czesci materialy laczy sie razem. Wszystkie domy stoja na kamiennych fundamentach, rodzajach tarasow, jako ze teren jest gorzysty, nierowny. Wiekszosc gospodarstw zbudowana jest w ten sposob, ze budynki stoja z 3,4 stron, i wydzielaja wewnatrz przestrzen podworca. Ciekawe sa budynki z cegiel, bo one wydaja sie byc ogniwem posrednim miedzy wiejska, drewniana zabudowa, a miejska, ceglana. Budynki te maja bardzo waskie drzwi wejsciowe, przez ktore moze przecisnac sie tylko jedna osoba; otwory okienne sa nieliczne, rowniez niewielkie. Dom sprawia wrazenie fortecy, widac wyraznie, ze mial chronic mieszkancow przed ewentualnymi bandytami.

Zdjecie: Przyszlosc narodu i jej dumna rodzicielka:


Stara architektura wioskowa powoli zaczyna jednak ustepowac nowej, pozbawionym smaku, ceglanym potworom. Z drugiej strony ludzie chca mieszkac coraz lepiej, wiec trudno sie dziwic, ze buduja sobie nowe domostwa, chco mowiono nam, ze czesto wynika to stad, ze jeden sasiad zbuduje sobie 2-kondygnacyjny dom, to ten obok musi zbudowac 3-poziomowy, choc tak naprawde niekoniecznie go potrzebuje. Pozniej stoja te domy tu i tam, czesto niewykonczone, bo tak naprawde nikt nie chce w nich mieszkac - starzy wole stare domy, mlodzi zwykle pracuja w miastach. Jedynym wyjatkiem sa coraz powszechniejsze w Chinach domowe hostele, rodzaj gospodarstw agroturystycznych Nong Jia Le 农家乐, ktore daja calkiem znosne warunki mieszkaniowe i wyzywienie za niewielkie pieniadze, i sa dobra alternatywa w miejscach, gdzie baza hotelowa nie jest rozwinieta. Rozwazamy z Duza M zamieszkanie w takim gospodarstwie w niedalekiej przyszlosci, ja w zeszlym roku tak mieszkalem bedac w prowincji Shaanxi i wchodzac na Wielka Biala Gore 太白山, i bylo to ciekawe doswiadczenie, a do tego pelna egzotyka, szczegolnie jesli chodzi o toalety, w ktorych mozna bylo sie posliznac na olbrzymiej ilosci bialych sliskich robali wypelzajacych z cuchnacej dziurym, z ktorej dna glodnymi oczami patrzyla swinia...

Zdjecie: Pszczelarz w wiosce Mingtang przy pracy:


Szlismy uliczkami w wiosce, na ganku jednego z domu siedziala kobieta pracowicie nawlekajac drewniane paciorki na sznurki. Zapytalem, czy to na buddyjskie rozance, a ona na to, ze na chrzescijanskie. Rejon Jiu Zhe Shan znany jest z produkcji drewnianych kulek (az dziw bierze, ze mozna miec taka specjalizacje), i robi sie z nich rozance czy rodzaj pokrowcow na siedzenia do samochodow.

Zdjecie: Chalupniczy wyrob rozancow - i to nie buddyjskich...


Przy kazdej wiosce w rejonie znajduje sie most, ktory jest rowniez miejscem spotkan lokalnych mieszkancow. Jak w kazdym zdrowym spoleczenstwie, podczas gdy kobiety siedza w domu i pracuja, mezczyzni zbieraja sie na papierosa na pogaduchy. Zagadalem to nich, pytajac o droge, ktora wila sie z drugiej strony rzeki miedzy gorami, ponoc prowadzi do elektrowni wodnej Smoczego Strumienia 龙溪.

Zdjecie: Most, miejsce zebran wioskowych leni i obibokow:



Zdjecie: A ten to pewnie pantoflarz, bez krzty meskiej dumy, bo pracuje, zamiast spedzac pozytecznie czas na moscie...


Caly rejon bogaty jest w strumienie, konieczna jest ich regulacja, a zapory i elektrownie wodne sa bardzo powszechne, choc pradu i tak brakuje, stad w Taizhou, centralnym i najwiekszym miescie rejonu budowana jest obecnie elektrownia jadrowa. Zhejiang to jedno z najwiekszych zaglebi produkcyjnych Chin i swiata (ciekawostka - 98% zapalniczek kosztujacych ponizej jednego dolara jest wytwarzanych wlasnie tutaj), i zapotrzebowanie na energie elektryczna jest olbrzymie i rosnace.
jesli chodzi o mosty, to kilka lat temu bedac w niewielkim miasteczku na poludniu Chin juz zwrocilismy na to uwage. Bylo to o tyle zabawne, ze na moscie z jednej strony stali chlopacy z motocyklami, rowerami, motorowerami i innymi rumakami, a z drugiej dziewczeta w grupach, rozchichotane. Slowem - most zakochanych, a nie jak ten w Mingtang, leniwych obibokow...

Zdjecie: Dzieci w Mingtang z nareczem swiezo zerwanych gorskich azalii:


Podchodzac to Mingtang slyszelismy klakson autobusu, ale sie nim za bardzo nie przejmowalismy, bo czasu do odjazdu teoretycznie bylo jeszcze duzo, choc wiadomo, ze autobusy na wsi kursuja tylko mniej-wiecej wg rozkladu jazdy. Gdy doszlismy do przystanku okazalo sie, ze autobusu nie ma, ale babcinka obok zapewnila nas, ze jeszcze przyjedzie, tylko kierowca pojechal cos zalatwic.

Zdjecie: Na drodze do Dongjiang, jeszcze spojrzenie do tylu na Mingtang:


Poszlismy wiec dalej, idac droga wzdluz strumienia i dochodzac do wioski Dongjiang 东江.

Zdjecie: Boisko szkolne w wiosce Dongjiang:


Gdy podeszlismy do lokalnego mostu autobus podjechal. Okazalo sie, ze bylismy jedynymi pasazerami; powiedzialem bileterce, ze przez nich ucieknie nam autobus do Tiantai, na co ona zadzwonila na druga petle i zalatwila, ze ten na nas poczeka. Lubie Jiu Zhe Shan i te okolice wlasnie za cala ta organizacje, gdzie nie ma spraw nie do przeskoczenia - no chyba ze negocjuje sie ceny...

Zdjecie: Most w Dongjiang, kolo ktorego zlapalismy powrotny autobus:


Kierowca prul jak kierowca F1 (Duza M siedziala cala zielona i kazala mi mocno trzymac Mala M) i bez problemu zdazylismy na kolejny autobus. W Tiantai miejski autobus zawiozl nas do znajomej knajpy, w ktorej zjedlismy - oprocz innych jarskich potraw - trofiejne pedy bambusa.

Zdjecie: Wykopane przez nas pedy bambusa gotowe do spozycia:


Byly OK, jedlismy juz lepsze. Potem spacerek dla strawienia i taksa do hotelu. Ku naszemu zaskoczeniu przy jednym ze skrzyzowan zatrzymala nas policja i latarkami poswiecila po oczach. Jak sie okazalo poprzedniego wieczora lokalny mlodzian w kafejce internetowej zaciahal nozem dwoch kumpli. Wg taksowkarza, ktory nam o tym powiedzial, poszlo o kobiete. NB w Chinach kafejki internetowe 网吧 - tak jak u nas salony gier - sa gniazdami przestepczosci wsrod maloletnich, i uwaza sie, ze jesli ktos chodzi do takiej kafejki, to nie jest z niego nic dobrego.

Dotarlismy w koncu do hotelu i padlismy zmeczeni do lozek, zastanawiajac sie jeszcze tylko, co przyniesie nam nastepny dzien...